Pierwsza seria wyników badań potwierdziła, że dopalacze, które są sprzedawane przy ul. Kolejowej  w Rzeszowie, zawierają substancje zagrażające życiu i zdrowiu ludzi. Sklep jednak nadal działa.

Walka z dopalaczami przypomina zabawę w chowanego. Sklep przy ul. Kolejowej, który został otwarty pod koniec sierpnia przez te same osoby, co prowadziły handel przy ul. Lenartowicza, skutecznie wodzi za nos miejskich urzędników i rzeszowski sanepid.

W trakcie trzech dotychczasowych kontroli sanepid zabezpieczył w sklepie 158 sztuk dopalaczy, które sprzedawano w formie kryształków i suszu roślinnego pod płaszczykiem „imitacji sztucznego szronu”, czy „imitacji mchu”.

Sanepid w końcu dostał wyniki badań pierwszych zabezpieczonych na początku września dopalaczy.  – Badania potwierdziły, że dopalacze zawierają szkodliwe składniki – mówi Jaromir Ślączka, szef rzeszowskiego sanepidu.

Dla urzędników wyniki badań mają duże znaczenie, bo liczą na to, że właśnie to skłoni właściciela lokalu, który wynajął pomieszczenia na dopalaczowy biznes, by wypowiedział umowę.

– Mamy związane ręce. Możemy tylko iść z nim w tej sprawie na kompromis. Możemy rzetelnie go informować i nakłaniać do samoczynnego rozwiązania umowy z handlarzami – twierdzi Ślączka.

Jak na razie właściciel lokalu nie wypowiedział umowy najmu lokalu, choć deklarował, że to zrobi, jeżeli dostanie potwierdzenie, że dopalacze zawierają substancje szkodliwe dla zdrowia i życia ludzi.

Na drodze administracyjnej walka z dopalaczami też nie jest łatwa, bo decyzje o zakazie prowadzenia działalności muszą się uprawomocnić. Gdy to się już stanie sklep z dopalaczami stoi już na inną firmę wobec której trzeba wszczynać od nowa postępowanie, co przypomina zabawę w kotka i myszkę.

Parę tygodni temu Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa, zagroził, że jeżeli sklep z dopalaczami nie zniknie, to miasto ujawni nazwisko właściciela lokalu. Na razie na groźbach się skończyło.

Właściciel lokalu ma poważny orzech do zgryzienia, bo obawia się, że wypowiedzenie umowy może się dla niego skończyć w sądzie i wypłatą odszkodowania dla handlarzy. W umowie, którą podpisał, jest mowa o tym, że w sklepie sprzedawane będą… zioła.

Ratusz deklaruje, że miejscy prawnicy pomogą właścicielowi lokalu wydostać się z tego prawniczego bagna. Chcieli dokładnie przeanalizować zapisy umowy, ale dostali tylko jej strzępy.

– Na ich podstawie prawnicy nie byli w stanie nic powiedzieć. Właściciel do tej pory nie dostarczył umowy, ale nie jest to też jego obowiązkiem – dodaje Jaromir Ślączka.

Sklep z dopalaczami jest pod stałą kontrolą policji i straży miejskiej.

(jg)

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama