Do planowania przestrzennego można podchodzić z głową, ale można też robić to bez głowy. O wiele lepszym rozwiązaniem jest to pierwsze podejście, niestety bywa, że jest rzadziej stosowane.
W Rzeszowie można mieć sporo zastrzeżeń do miejskiego ładu przestrzennego. Dotyczy to zarówno spraw typowo estetycznych, jak i urbanistyczno-architektonicznych. Wielokrotnie poruszałem już te tematy, m.in. w tekstach „Esteta potrzebny od zaraz” czy „Po oczach”. Ale obecnie wydaje się, że przekroczono już wszelkie granice.
Decyzje dotyczące lokalizacji i wyglądu dużych obiektów kubaturowych (m.in. bloki i markety) zawsze powinny być podejmowane po wnikliwej analizie i najlepiej, gdy wynikają z większego planu zagospodarowania przestrzennego. W stolicy województwa podkarpackiego zbyt często stosuje się inne rozwiązanie – wydanie warunków zabudowy, wywołując przy tym fale protestów społecznych (Baranówka, Drabinianka, Zalesie).
Szczególnie przykre ostatnio jest takie postępowanie dotyczące terenów niedaleko Żwirowni. Tam bowiem tysiące rzeszowian wypoczywa nad wodą i zieleń, a nie bloki mieszkalne stanowi naturalne uzupełnienie krajobrazu. Dlatego nie dziwią tak liczne głosy oburzenia na fakt, że rozpoczęto w pobliżu budowę mieszkań w blokach.
Mieszkańcy z całego miasta zaangażowali się w obronę tych terenów przed taką zabudową i widać coraz bardziej, że nie zamierzają odpuścić. Wykorzystują tu wszelkie możliwe formy protestu, bowiem są mocno zdeterminowani i przekonani do swoich racji. Nie może być bowiem tak, że głos zwykłych mieszkańców Rzeszowa nie dociera do władzy, będącej przecież dla ludzi i przez tych ludzi wybranej.
Tym bardziej, gdy wcześniej ta władza składała zupełnie inne obietnice.