Muzycznie to być może najciekawszy festiwal w regionie, ale jego organizacja pozostawia wiele do życzenia. „BWA to nie miejsce na taką imprezę” – komentuje publiczność. I to chyba najlepsze podsumowanie drugiej edycji festiwalu Tony.
Na tegorocznych Tonach wystąpiło dziesięcioro artystów. Bank rozbiła połowa z nich: pierwszego dnia Kasia Sochacka, Mery Spolsky i Król, drugiego – PRO8L3M i Kasia Lins. Pozostali nie wyprzedali wejściówek.
Dla Sochackiej, która otworzyła festiwal, był to pierwszy koncert w Rzeszowie. Jej debiutancka płyta opowiada o miłosnych zawodach – z różnych perspektyw. „Ciche dni”, „Wiśnie” i „Boję się o Ciebie”, które oryginalnie Sochacka śpiewa w duecie z Vitem Bambinem, to niemal wyszeptane, bardzo emocjonalne utwory.
Piątkowy wieczór należał do Mery Spolsky i Króla. Ta pierwsza zawojowała scenę żywiołowymi utworami z albumów „Miło było pana poznać” i „Dekalog Spolsky”. Ten drugi zdobył publiczność pokrętnymi tekstami, a w przerwach zaczepiał i komentował. – Hej, tygrysy, pięknie wyglądacie – mówił widowni Król. – Rzeszów to bardzo imprezowe miasto, Rynek nie śpi – dodawał.
Drugi dzień (sobota) to show PRO8BL3M-u i Kasi Lins. Występ tej ostatniej oburzyłby pewnie niejednego katolika – to muzyczny spektakl, podczas którego zespół Lins ozdabia głowy promieniami znanymi z wizerunków maryjnych, a ona sama wciela się w rolę kapłanki i odpuszcza winy (a przynajmniej te lekkie), i błogosławi. Album „Moja wina” to jednak nie tylko krytyka Kościoła. Nie brakuje na niej literackich tropów. Lins śpiewa o Nabokovie, przejmująco melorecytuje wiersz Marii Konopnickiej.
Skromniejsze występy zaliczyli na Tonach Undefy, duet Janka, Pejzaż z The Very Polish Cut Outs i duet Rysy w towarzystwie Justyny Święs, która ma wakacje od The Dumplings, oraz Michała Anioła.
Za mało miejsca
Choć nie mówiono o tym oficjalnie, ogłoszone w czerwcu 2020 roku Tony miały zastąpić Festiwal Przestrzeni Miejskiej, którego zawieszenie zapowiedziano nieco wcześniej. To, że od strony muzycznej imprezy są podobne, widać gołym okiem – w programie figurują dwa, trzy „wyrobione” nazwiska, ale spoza głównego nurtu. Poza tym line-up tworzą artyści obiecujący, ale bez większego dorobku, czasem debiutanci.
To się chwali. W regionie nie ma drugiego takiego festiwalu – z muzyką niekomercyjną, ale ambitną i z oddaną grupą fanów.
I to tyle plusów, niestety. Bo wspomniani fani, choć nieliczni, i tak nie zmieścili się w Biurze Wystaw Artystycznych, w którym zorganizowano festiwal.
Kameralna impreza?
W Rzeszowie nie ma klubu muzycznego z prawdziwego zdarzenia? To żadne tłumaczenie. Dla Festiwalu Przestrzeni Miejskiej znajdowano odpowiednie miejsca – zapomniane i podniszczone, ale z nastrojem i przede wszystkim „miejscem do grania”. Wystarczy wspomnieć halę Zelmeru i starą parowozownię.
To nie koniec. Kilka edycji zagrano w plenerze – m.in. w fosie przy zamku Lubomirskich i na parkingu przy hali Podpromie – gdzie mogło się bawić nawet kilka tysięcy osób.
Tymczasem publiczność Tonów „zepchnięto” do małej sali wystawowej dawnej synagogi, a obecnie Biura Wystaw Artystycznych, która – po zmontowaniu sceny, ustawieniu nagłośnienia, dekoracji i sprzętu technicznego – mieści najwyżej kilkadziesiąt osób, i to mocno stłoczonych.
To dość kuriozalne, zważywszy na to, że mamy pandemię. Już w ubiegłym roku, po pierwszej edycji festiwalu, jego publiczność zwracała na to uwagę. Estrada Rzeszowska, która organizuje Tony, nic z tym jednak nie zrobiła, powtarzając argumenty o kameralnym charakterze imprezy.
Duchota, huczenie
Ściany sali BWA, w której odbywały się koncerty, osłonięto kotarą, co w zamierzeniu miało poprawić akustykę i zabezpieczyć fotografie i obrazy, które wiszą na ścianach. Sęk w tym, że utrudniło też wietrzenie pomieszczeń. To ważne, bo nie posiadają one klimatyzacji.
Dlatego w czasie koncertów panował nieznośny zaduch, a sytuację pogarszały jeszcze reflektory. Pot lał się i z artystów, i z widzów. Co prawda organizatorzy ustawili wiatraki przy wejściach, ale te nie „wyrabiały”, a dodatkowo ich huczenie przeszkadzało tym osobom, które słuchały koncertu na tzw. tyłach.
Dodatkowo wysokie sufity i masywne filary, które znajdują się pośrodku sali i dzielą ją na trzy części, sprawiały, że w żadnym punkcie pomieszczenia nie było możliwe „zebranie” dźwięku z rozmieszczonych w kątach głośników. W jednym punkcie sali dominował więc wokal, w innym bas, a w jeszcze innym – huk werbla przyćmiewał wszystko inne.
Wspomniane filary ograniczały również widoczność. Szkoda, bo publiczność nie mogła się nacieszyć tymi występami, które oferowały coś więcej od muzyki – kostiumy, ruch, wideo. Zespoły Kasi Lins, Mery Spolsky i Króla zostały w dużej mierze zasłonięte.
Estrado, przenieś festiwal!
„BWA to nie miejsce na taką imprezę” – komentowali rzeszowianie. „Muzyka super, ale miejsce nie to” – dodawali kolejni.
Od Estrady mogą wymagać zmian, nawet powinni. Przewaga Festiwalu Przestrzeni Miejskiej nad Tonami polega także na tym, że ten pierwszy był darmowy. Tony kosztują – i to nie mało. Za karnet na jeden dzień festiwalu należało wydać w tym roku 99 zł. Pojedyncze wejściówki kosztowały nawet 50 zł.
Za takimi cenami powinna iść jakość, której budynek Biura Wystaw Artystycznych nie oferuje.
(taz)
redakcja@rzeszow-news.pl