Trzeba być wyjątkowym ignorantem, by bronić rowerzystów, którzy z rzeszowskich deptaków urządzili sobie tor Formuły 1. Decyzja prezydenta Tadeusza Ferenca jak najbardziej słuszna.
Zakaz jazdy na rowerach na deptakach, który wprowadził Ferenc, jest ryzykowny i bolesny. Nie wierzę, że w ratuszu nikt nie przewidział, jakie wywoła to komentarze, a jednak prezydent to zrobił. Podpisuje się pod tym zarządzaniem obiema rękami, a nawet jak trzeba to nogami. Codziennie jeżdżę rowerem po rzeszowskich ulicach, biorę udział w comiesięcznej Masie Krytycznej. Uważam, że rower to kapitalny środek poruszania się po zakorkowanym mieście. MPK omijam szerokim łukiem. Wymiana nowych autobusów i zamontowanie nowych kasowników to za mało, żebym pokochał naszego przewoźnika. Nie i koniec. Mają przyjść lepsze czasy – poczekam, może skorzystam.
Ale do rzeczy. Jak czytam głosy oburzenia tych, którym decyzja Ferenca się nie podoba, to krew mnie zalewa. W końcu należało powiedzieć „dość” chamówie, rajdowcom, którzy z deptaków zrobili sobie tor Formuły 1. W żaden sposób nie będę bronił tych rowerzystów. Sam nim jestem, ale ilekroć mijałem się z nimi na deptakach, to zadawałem sobie pytanie: gdzie jest straż miejska, gdzie policja? Ale postawienie strażników, czy policjantów na cały dzień, by wyłapywali skrajnie nieodpowiedzialnych rowerzystów, to jakaś groteska. Nierealne. Już to widzę, jak panowie w mundurach na sygnałach będą pędzić za rowerowym terrorystą. Śmiech na sali.
Te głosy oburzenia po decyzji Ferenca są nic nie warte, bo skala problemu tak bardzo narosła, że nie było innego wyjścia. Dlaczego? Powód banalny. Procent rowerzystów, którzy nie czują się świętymi krowami na deptakach, jest bardzo niewielki. Ogromna większość to ludzie, którzy mentalnością nadal siedzą za kierownicą auta i skłonni są wjechać do sklepu, by mieć do niego bliżej. Masy Krytyczne, które w założeniu mają promować m.in. alternatywną komunikację, zwracać uwagę urzędników na problemy rowerzystów, problemu KULTURY rowerzystów nie załatwiają, bo nie mogą.
KULTURY nie nauczy Ferenc, nie nauczy jej urzędnik. Albo się ją ma, albo nie. Znaczna jej większość – nie okłamujmy się – jej nie ma. Głosy oburzenia nie mają nic wspólnego z realiami. Deptakowy terror rowerowy sami sobie wyhodowaliśmy. My – rowerzyści! Już, już, już słyszę, że to wina tego, że nie ma dobrych dróg rowerowych, dobrych oznaczeń, itd. Zawsze znajdzie się argument, by samemu nie uderzyć się w piersi. Pędzący rowerzyści po deptakach to rzeczywisty obraz. Tak, zagarnęliśmy przestrzeń, której królem powinien być pieszy. Dano nam palec, wzięliśmy całą rękę. Gdy ktoś teraz próbuje ją wycofać, nie żądamy zostawienia palca, tylko ręki. Poczucie tego, co nam wolno, a czego nie, w kodeksie codziennego rowerzysty jest najbardziej odrażające. Nam się należy i już.
KULTURA, a raczej jej brak, to nie cecha charakterystyczna dla rowerzystów. Z kierowcami samochodów jest identycznie. Ale jeszcze do niedawna uważałem, że różnica między rowerzystą, a kierowcą jest ogromna. Nie ma żadnej. Rozwydrzenie za kierownicą jest wszechobecne po obu stronach. A perełki wszędzie się zdarzają. Jedna jaskółka wiosny nie czyni. Teraz do nas – rowerzystów – należy ruch. KUTURY nie poprawi wybudowanie kolejnego kilometra drogi rowerowej, albo wymalowanie pasa dla rowerzystów. Argumenty o tym, że samochody jeżdżą po deptakach i nikt tego nie zakazuje, to świetna wymówka, by obok matki z dzieckiem nie udawać, że jest się Schumacherem.
Deptaki na rowerze ominę, a jak będę nimi spacerował, to pierwszy zadzwonię na policję, gdy zobaczę, to, co widzę codziennie.
Tomasz Krzemień z Rzeszowa
[poll id=”7″]