– Nasze dzieci są codziennie zasypywane mailami od nauczycieli z lekcjami do „przerobienia” – żali się Monika, matka dwóch uczniów Szkoły Podstawowej nr 17 w Rzeszowie. – Potrzebny jest zdrowy rozsądek – twierdzą urzędnicy z oświaty.
Epidemia koronawirusa w Polsce, jak się okazała, odebrała rozum nie tylko niektórym obywatelom – miłośnikom makaronów, kaszy i papieru toaletowego, ale także, chyba i niektórym nauczycielom, którzy nagle stali się nadgorliwi.
Mamy XXI wiek. W zasadzie każda przeciętna rodzina, nie mówiąc tu o tych skrajnie ubogich, ma w domu dostęp do internetu, przynajmniej jeden komputer albo chociaż smartfon.
Teoretycznie oznacza to, że rozporządzenie Ministerstwa Edukacji Narodowej o zawieszeniu lekcji w szkołach nie powinno być większym problemem. W dobie, gdy tak wiele rzeczy można zrobić online, dość łatwo powinno przyjść przejście ze stacjonarnego trybu nauczania na wirtualny.
„Wypasiony” pakiet Office
Szczególnie w Rzeszowie, gdy od 1,5 roku 4000 nauczycieli i ponad 30 tys. uczniów ma dostęp do wypasionego pakietu Office 365, który można zainstalować na 5 komputerach, 5 tabletach oraz 5 smartfonach.
„Wypasiony”, bo pakiet Office kojarzy się najczęściej z Wordem, Excelem i Power Pointem. Dla rzeszowskich szkół do tych podstawowych programów należy dodać: Sway (tworzenie witryn internetowych), SharePoint Online (tworzenie biblioteki dokumentów, którymi się można później wymieniać), OneNote (cyfrowy notes osobisty), czy Outlook (poczta e-mail).
A i są jeszcze One Drive, czyli tzw. „chmura” do przechowywania danych (wirtualny dysk), czy Team (czat grupowy, który gromadzi różne pliki, ma kalendarz, planer spotkań) oraz Skype.
Nawet ksiądz się dokłada
Gdy się to czyta – człowiek myśli – pełen luksus. Bez wychodzenia z domu moje dziecko będzie miało od A do Z wytłumaczone, co i jak. Rzeczywistość jednak skrzeczy, o czym na własnej skórze miała okazję przekonać się Monika. Ma dwóch synów, obaj uczą się w klasie 3 i 7 Szkoły Podstawowej nr 17 w Rzeszowie.
– Obaj są codziennie zasypywani mailami od nauczycieli z lekcjami do „przerobienia”. A to 25 zadań z fizyki trzeba zrobić, a to podobne ilości zadań do rozwiązania zadają chemicy i matematycy. Nawet z polskiego codziennie jest coś do zrobienia, mimo, że normalnie lekcji z tego przedmiotu codziennie nie ma – opowiada nam Monika.
– Nawet nauczycielki z muzyki i plastyki wysyłają zadania do zrobienia oraz ksiądz uczący religii. To nie do ogarnięcia. Codziennie ja i mąż z dziećmi siedzimy po kilka godzin i je uczymy. Mamy w Rzeszowie narzędzia do nauki online, a mam wrażenie, że nikt z nich nie korzysta – twierdzi matka chłopaków.
Szkoła: część rodziców zaskoczona
Elżbieta Babiarz, wicedyrektor SP nr 17, trochę bezradnie rozkłada ręce. Przekonuje, że uczniowie dostają od nauczycieli materiały, które mogą „przerobić” sami przy pomocy podręcznika lub internetu, czasem z pomocą rodziców (zwłaszcza w klasach młodszych).
– Staramy się, żeby były to ćwiczenia i zadania utrwalające wiedzę oraz umiejętności uczniów. Zdajemy sobie sprawę, że część rodziców jest pewnie zaskoczona
ilością materiału, szczególnie w klasach starszych, ale praca zdalna jest nowym doświadczeniem zarówno dla dzieci, rodziców jak i nauczycieli – mówi Elżbieta Babiarz.
Potwierdza to też podkarpacki kurator oświaty, Małgorzata Rauch. – Nadzwyczajna sytuacja w systemie oświaty spowodowana zagrożeniem epidemicznym oraz związana z zawieszeniem działalności dydaktycznej, opiekuńczej i wychowawczej szkół od 12 do 25 marca, stała się wyzwaniem dla nauczycieli i uczniów, ale także dla ich rodzin – uważa.
A co z nauką poprzez nowe technologie? – Nauczyciel kontaktuje się z uczniami i rodzicami przy pomocy Dziennika Elektronicznego, Outlooka, czy aplikacji Temas – wyjaśnia Elżbieta Babiarz. Skutecznie? Tego już wicedyrektor SP nr 17 nie wyjaśnia.
Każdy poszedł „na żywioł”
Zbigniew Bury, szef wydziału edukacji w rzeszowskim magistracie, problemami z jakimi wiąże się nauczanie online, nie jest zdziwiony. Dlaczego? Bo okazało się, że diabeł tkwi w szczegółach i to prawnych. Owszem, MEN zawiesiło lekcje w szkołach, ale nie stworzyło oficjalnych przepisów dotyczących nauczania zdalnego.
Oznacza to tyle, że nauczyciel online nie może realizować podstawy programowej, a jedynie zachęcać do samokształcenia. Co więcej, nauczyciel w tym momencie w trakcie pracy zdalnej nie ma możliwości weryfikacji ani oceny postępów ucznia.
– To, co jest robione teraz, to nie był obowiązek wynikający z gotowości do pracy. Niemniej jednak, w tym wszystkim ogromne znaczenie ma postawa dyrektora i jego rozmowa z nauczycielami, że nie wolno uczniów przeciążać. Potrzebny jest tu zdrowy rozsądek, jak w pracy w klasie – mówi Zbigniew Bury.
– Spodziewam się, że w rozporządzeniu MEN zostanie dokładnie określone, jak ma wyglądać nauczanie zdalne. Póki co, każdy poszedł „na żywioł” – przyznaje szef rzeszowskiej „edukacji”.
Czas na przyspieszoną rewolucję?
Przy okazji okazało się, że do miejskiego pakietu Office jest zalogowanych około 80 proc. nauczycieli i tylko 30 proc. uczniów. Gdy w życie wejdą nowe przepisy w systemie będzie musiało być zalogowanych 100 proc. nauczycieli i uczniów. Brak zalogowania w przyszłości może być traktowane jako nieobecność na lekcji.
– Niektórzy mogą teraz obudzić się z „ręką w nocniku”, mimo, że prowadzimy permanentną agitację, żeby wykorzystywać narzędzia, które mamy. Może teraz przyszedł czas na przyspieszoną rewolucję? – zastanawia się dyrektor Bury.
Szczególnie, że do nauki online trzeba będzie się na dłużej przyzwyczaić. Termin 12-25 marca zamknięcia szkół prawdopodobnie zostanie wydłużony.
joanna.goscinska@rzeszow-news.pl