Prapremiera „Zimnej wojny” w Rzeszowie. Co o filmie mówili Joanna Kulig i Tomasz Kot? [FOTO]

– Dziękuję za wsparcie, które nam udzieliliście. Myślę, że to będzie dobry omen. Pierwszy film fabularny, który dofinansowaliście osiągnął taki sukces – mówili twórcy „Zimnej wojny”, którzy gościli we wtorek w Rzeszowie. 

 

Rzeszów we wtorek miał okazję być jednym z tych miast, gdzie przedpremierowo można było zobaczyć „Zimną wojnę” Pawła Pawlikowskiego, która na tegorocznym festiwalu w Cannes otrzymała Złotą Palmę za najlepszą reżyserię. We wtorek w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie gościli aktorzy Joanna Kulig i Tomasz Kot oraz współtwórcy filmu: Ewa Puszczyńska, producentka z Opus Film i Łukasz Żal, autor zdjęć.

Rzeszów na taki pokaz został wybrany nieprzypadkowo, bo produkcję Pawła Pawlikowskiego współfinansowała Podkarpacka Komisja Filmowa, przez co zdjęcia, które mieliśmy okazję zobaczyć w pierwszych kilkunastu minutach filmu, były kręcone w Kalwarii Pacławskiej.

– Dziękuję za wsparcie, które nam udzieliliście. Myślę, że to będzie dobry omen. Pierwszy film fabularny, który dofinansowaliście, osiągnął taki sukces. Mamy nadzieję, że będziemy wracać na Podkarpacie. Macie przepiękne obiekty, obrazy, ludzi. Bardzo dziękuję – mówiła ze sceny tuż przed projekcją Ewa Puszczyńska.

Producentka z Opus Film podkreślała także, że bardzo ważne jest, aby tworzyć struktury wsparcia kina polskiego na poziomie regionalnym, bo wówczas działają one w obie strony. – Państwo wspierają nas, my jeździmy po świecie i opowiadamy, jak tutaj jest pięknie. Jaka Polska jest piękna, gdzie są piękne miejsca, gdzie warto kręcić film – mówiła Ewa Puszyńska.

Czarno-biała historia trudnej miłości 

„Zimna wojna” to czarno-białe kadry z lat 50. minionego wieku, gdzie głównymi  bohaterami są Zula (Joanna Kulig) – solistka ludowego zespołu „Mazurek”, która ma przeszłość kryminalną i do tego jest femme fatale oraz Wiktor (Tomasz Kot) – kompozytor i współtwórca „Mazurka”, człowiek wykształcony i delikatny. Ich relacje – od romansu poprzez obsesyjne zakochanie, do dojrzałej miłości – zostały rozpisane na 10 lat.

Nim jednak widz zaczyna dostrzegać, że w „Zimnej wojnie” chodzi o destrukcyjną miłość, gdzie nie można być razem, ale nie można się też rozstać – na pierwszy plan wychodzi ludowizna, bo na dzień dobry wita nas kadr, jak z nagrań archiwalnych, gdzie słyszymy ludowe przyśpiewki.

Potem jest przesłuchanie do „Mazurka”, gdzie tłumy czekają na to, czy los się do nich uśmiechnie, czy jednak nie. Scena ta jest porównywana do przesłuchań np. w „Mam Talent”. Tomasz Kot twierdzi, że takie opinie pojawiały się na planie nawet wśród statystów.

Aktor uważa jednak, że to mylne porównanie, ponieważ w realiach tamtego czasu ci ludzie nie walczyli tylko o miejsce na piedestale gwiazd, ale o swoje być, albo nie być. Dostanie się do „Mazurka” oznaczało dla nich stały dach nad głową, jedzenie, czyli coś, co dla nas współczesnych dziś jest normą.

„Dwa serduszka, cztery oczy, oj jo joj”

Ta burzliwa miłość między Zula i Wiktorem zaczyna się „podstępem” na przesłuchaniu, gdy Zula staje przed nim i śpiewa w duecie „Dwa serduszka, cztery oczy”. Ten utwór będziemy słyszeć później przez cały film w różnych aranżacjach – po francusku, jazzowo. Im bardziej zmodyfikowaną wersję tej piosnki ludowej słyszymy, tym relacja między Zulą i Wiktorem jest bardziej rozwinięta.

Nie przesadzę chyba ze stwierdzeniem, że miłość u Pawlikowskiego jest niczym dzieje „Tristana i Izoldy”, przez co cała historia choć rozgrywana w latach 50. ma wymiar uniwersalny.

Sam komunizm w „Zimnej wojnie” to zdaje się mniej realizm, a bardziej bazowanie na zapisie literackim tego czasu. Lech Kaczmarek (Borys Szyc), współtwórca „Mazurka” wierny idei partyjnej, zastanawia się nad tym, czy, aby jednej z tancerek z zespołu nie usunąć, bo wygląda za mało Polsko.

Minister (Adam Ferency), który sugeruje, aby „Mazurek” śpiewał o reformie rolnej, czy konsul (Adam Woronowicz), który Wiktorowi zarzuca, że nie jest już Polakiem, bo był emigrantem francuskim i pobyt Wiktora w wiezieniu, w wyniku czego została uszkodzona mu ręka  – to „dowody” na komunizm i sugestia problemów, jakich wówczas można było się nabawić. 

Podczas prapremiery rzeszowskiej była okazja, aby nie tylko delektować się genialnym dziełem, ale także  z aktorami i twórcami „Zimnej wojny” o pracy nad filmem, inspiracjach, czy konwencji czarno-białej.

Inspiracje Marilyn Monroe

Na początku padły pytania o inspiracje Joanny Kulig i Tomasza Kota w tworzeniu kreacji.  Aktorka, aby lepiej wcielić się w rolę Zuli inspirowała się trudną relacją Arthura Millera, największego intelektualisty Ameryki, i Marilyn Monroe, najpiękniejszego ciała kontynentu. 

– Marilyn Monroe była osobą bardzo autodestrukcyjną, kobietą-dziecko. Dlatego pasowała mi ona do Zuli – mówiła Joanna Kulig.

Postać Tomasza Kota była bardziej ułożona, w końcu Wiktor był wykształconym kompozytorem i to w dodatku starszym od Zuli, stąd i inspiracja, przynajmniej ta pierwotna, była mniej dynamiczna. Nic dziwnego, bo Zula jest szalona i rozentuzjazmowana, a Wiktor po prostu starszy.

Na samym początku Tomasz Kot inspirował się prof. Tadeuszem Sygietyńskim, który powołał do życia Zespół Pieśni i Tańca „Mazowsze” (pierwowzór „Mazurka”). Ta postać, jak określił Kot, była „dobrym rozbiegiem”.

– Dla mnie cenna informacją było, że Sygietyński nie musiał się wygłupiać na scenie w trakcie dyrygowania. Nie wykonywał ekstrawertycznych ruchów, bo był po prostu bardzo skromy, bo on znał potencjał tego zespołu. Jak to usłyszałem, to uznałem, że to doskonale pasuje do tego, co oczekuje ode mnie Paweł – mówił Tomasz Kot.

Jak więc udało się – inserując się tak odmiennymi postaciami – Kotowi i Kulig stworzyć duet, który genialnie ukazuje trudną relację Zuli i Wiktora? Okazało, się że pomocne były rozmowy o komunizmie, czasie, w którym przyszło żyć bohaterom Pawła Pawlikowskiego.

Fundamentem rozmowy o komunizmie

– Rozmowy o tamtych czasach, co to znaczy opuścić kraj, nie móc do niego wrócić, jakie decyzje za tym idą – to pozwalało stworzyć solidny fundament, aby tworzyć wszystkie inne rzeczy – stwierdził Tomasz Kot.

Aktorowi łatwiej było się odnaleźć w latach 50. niż Joannie Kulig z uwagi na to, że miał on wcześniej „spenetrowany” ten okres, ponieważ grał w filmie „Blue Bikini” weterana spod Monte Casino. Kulig zadawała podczas pracy ze scenariuszem więcej pytań, bo jak sama stwierdziła, patrzyła na niego przez pryzmat współczesności.

– Tamten czas, jeśli chodzi o miłość, był bardzo dramatyczny. Nie było telefonów… – mówiła Joanna Kulig i za przykład podawała scenę, kiedy Wiktor przychodzi Zulę, a jej w Paryżu już nie ma. Do Polski nie może wrócić, bo wcześniej „kupił wilczy bilet”.

Dla Joanny Kulig „Zimna wojna” była  filmem niełatwym nie tylko z uwagi na epokę, czy potężny bagaż emocji, który niosła jej postać, ale też z uwagi na mocne zaangażowanie wokalne i taneczne aktorki, ponieważ musiała się ona zmierzyć m.in. ze śpiewem białym, czy jazzowym, a także synchronicznym tańcem ludowym.

Kulig: „Mam elementy folkloru w głosie”

Jeśli chodzi o kwestie wokalne, to ludowe pieśni nie były dla Kulig większym wyzwaniem. – Pochodzę z gór spod Krynicy-Zdroju, a tam dużo w kościołach ludzi śpiewało głośno białym głosem. Ja też elementy folkloru w głosie posiadam. W wykonanych utworów z Mazowsza chodziło bardziej o bel canto [piękny śpiew – przyp. red.] i taki trochę śpiew klasyczny, nie za bardzo dramatyczny bez vibrato [regularne, pulsujące, niewielkie zmiany wysokości dźwięku – przyp. red.] – wyjaśniała Joanna Kulig.

– Jazzowe wykonanie utworów wymagało ode mnie z kolei „przydymionego głosu” – dodawała.

Dla Joanny Kulig używanie głosu w tak różnych konfiguracjach było bardzo ciekawym doświadczeniem. Pracę w tym zakresie ułatwiało jej to, że sceny wokalne były kręcone chronologiczne, więc na spokojnie mogła wyśpiewać najpierw jeden styl, potem przejść do następnego. 

Taniec najsłabszym ogniwem

Kulig wokalnie z jazzu szkoliła Anna Serafińska a ludowo – tanecznie i pod kątem śpiewu – zespół „Mazowsze”, gdzie spędziła pół roku. Tam też uczyła się tańca, z którym miała największy problem.  – To było moje najsłabsze ogniwo, ale zawzięłam się – mówiła Joanna Kulig.

Mając pod ręką Łukasza Żala, autora zdjęć do filmu, nie sposób nie było zapytać o czarno-białą konwencję filmu. Na początku okazało się, że pierwotnie „Zimna wojna” miała być w kolorze, ale Paweł Pawlikowski, powiedział, że lata 50. nie mają swojego koloru, bo wszystkie zapisy kronikarskie z tamtego czasu są przecież czarno-białe, więc nadanie koloru tamtej epoce, nawet we współczesnym filmie, nosiłoby znamiona sztuczności. 

Genialne zdjęcia w tej konwencji uzyskano dzięki wysokim kontrastom. – Robiliśmy wszystko myśląc już o czerni i bieli. Gdy pojechaliśmy na dokumentacje i w „Mazowszu” pokazali nam swoje najpiękniejsze stroje, to okazały się ona dla nas nieciekawe, bo miały kolory bardzo do siebie podobne i wychodziły na ekranie szare. Musieliśmy je zmodyfikować, by znaleźć kontrast – mówił Łukasz Żal.

O tym, że pod konwencję czarno-białą było przygotowywane dosłownie wszystko świadczy też anegdotka z planu, którą przytoczył Tomasz Kot, gdy rozmawiał z Aleksandrą Staszko, twórcą kostiumów.

– Grupa statystów występująca w scenie przed przesłuchaniem miała na sobie bardzo podobne płaszcze. Gdy rozmawiałem z Olą powiedziałem jej, że ich szarość jest tak piękna, że nie trzeba nawet oglądać je przez pryzmat czarno-białego filtru. Ona wówczas odpowiedziała mi, że po „Idzie” zna wszystkie odcienie szarości –  wspominał Tomasz Kot. 

Premiera kinowa „Zimnej wojny” odbędzie się 8 czerwca (piątek). 

joanna.goscinska@rzeszow-news.pl

Reklama