Okrągła kładka, Podziemna Trasa, fontanna multimedialna, piękny deptak. Wszystko to ładnie brzmi i dobrze wygląda w folderach turystycznych. My sprawdziliśmy, co turysta w rzeczywistości zobaczy w Rzeszowie.
Mamy wakacje, a to oznacza tylko jedno – sezon turystyczny jest w pełni. Dlatego postanowiłam sprawdzić, jak wygląda kilka rzeszowskich atrakcji w samym centrum miasta, bez których wizyta w Rzeszowie nie może się obejść.
Na początek poszłam na popularną okrągłą kładkę, która powstała w 2012 roku nad skrzyżowaniem ulic Piłsudskiego i Grunwaldzkiej. Na stronie ratusza czytamy, że to „oryginalne przejście – jedyne w Europie. (…) Ze względu na kształt i wykorzystane materiały budowlane, została uznana za najciekawszą budowlę w tej kategorii. Szczególnie efektownie wygląda nocą”.
I z tym opisem nietrudno się zgodzić, bo kładka, jakby na to nie patrzeć, robi wrażenie. Pod kątem turystycznym jest o tyle ciekawa, że rzeczywiście można sobie tam usiąść, poczytać o historii miasta. Są też drzewka w donicach, czyli jest też zielono, pomimo, że pod kładką znajduje się jedna z głównych ruchliwych ulic Rzeszowa. Generalnie, miejsca zachęca do zrobienia wycieczkowego selfie.
Niemniej jednak, biorąc pod uwagę, że kładka jest oczkiem w głowie Tadeusza Ferenca, prezydenta Rzeszowa, to nie do przyjęcia dla mnie jest to, że elementy drewniane kładki są w stanie, jakim są, tym bardziej, że kupę kasy wydano na nie, bo drzewo sprowadzono aż z Kamerunu. Przebarwienia, brakujące elementy, rozwarstwienia, malunki… Szczegóły TUTAJ.
Oczywiście, miasto będzie to poprawiać, ale, mimo wszystko, wydawało mi się, że jeśli coś jest wizytówką miasta, to jest oczywiste, że dbamy o to szczególnie, tym bardziej, że kładka pojawia się też nierzadko na okładkach przewodników o Rzeszowie.
Z „aureoli Tadeusza Ferenca”, jak mawiają ci nieco bardziej złośliwi, widać też pomnik Walk Rewolucyjnych. Można mówić o nim co się chce, ale on jest symbolem Rzeszowa i tego żadna ustawa tzw. dekomunizacyjna nie zmieni, więc cieszmy się nim, póki jest, bo być może za niedługo go zabraknie.
Atelier i kebab „za pan brat” na jednej ulicy
Schodząc z kładki idę w stronę ul. Grunwaldzkiej. Na rogu tej ulicy widzę Aparat Caffe – społeczną instytucję kultury fotograficznej, która dysponuje największą w Polsce i stale powiększającą się kolekcją eksponatów muzealnych związanych z fotografią.
Zbiór ten liczy blisko 3,5 tys. analogowych aparatów i akcesoriów fotograficznych, klisz, szklanych negatywów zdjęć i tematycznych wydawnictw. To tam co jakiś czas też odbywają się warsztaty fotograficzne, czy spotkania kulturalne. To tam ogłoszono m.in., że w Rzeszowie w połowie sierpnia odbędzie się festiwal poświęcony wybitnemu reżyserowi Hollywood o rodowodzie rzeszowskim Fredowi Zinnemannowi.
Aparat Caffe podoba mi się jako obiekt, bo wnętrze jest niezwykle klimatyczne i jako ludzie, którzy mają chęci i siły tworzyć niekomercyjne i piękne rzeczy z pasją.
W sąsiedztwie atelier mamy najbardziej popularny kebab w Rzeszowie – Darę. Ruch u nich jest tak duży, że pokusili się nawet o stworzenie ogródka letniego. Nie będę z tym dyskutować, bo to efekt przyzwyczajeń, czasem prostoty, być może to także efekt zabiegania i specyfiki naszych czasów, że właśnie wolimy spędzać czas przy kebabie, albo piwie, niż teatrze, czy oglądając ambitne kino. Już się z tym pogodziłam, że Dara przyciąga więcej ludzi, niż pobliskie Aparat Caffe.
Niemniej jednak, Dara Kebab w jakiś sposób, czy tego chcemy, czy nie, stał się nieoficjalną wizytówką naszego miasta, bo podczas pobytu w Rzeszowie zainteresował się nim nawet sam Tomasz Szafrański, reżyser „Rock’n’Roll Eddie”.
Remont deptaka, samochody… Jak tu spacerować?
Idąc ul. Grunwaldzką dochodzę do skrzyżowania z ul. Kościuszki. Na pierwszym planie widzę samochody, a dalej rozkopaną ulicę. O ile to drugie jest zrozumiałe, tak samochody na deptaku, które wypaczają sens jego istnienia, niekoniecznie.
Dlaczego? Bo zniechęcają do dalszego spacerowania, tym bardziej, jeśli przed nami jest plac budowy.
O ul. Kościuszki, która jest remontowana, trudno pisać, bo wiadomo, jak wygląda i trudno się dziwić. Niemniej jednak nieciekawe warunki spacerowania i tak nie zniechęcają mieszkańców Rzeszowa, aby w słoneczne niedziele stać w „kilometrowych” kolejkach po lody, czy pączki właśnie na ul. Kościuszki.
Będąc na ul. Kościuszki ma się wybór – pójść w stronę Rynku lub ul. 3 Maja. W pierwszej kolejności wybrałam deptak. To, co przyciąga uwagę, to ogródki, które wyrosły przed lokalami gastronomicznymi na ul. 3 Maja. Mają one swój klimat i do tego są ładne. Uroku dodają im donice z kwiatami, dzięki czemu betonowa rzeczywistość deptaka jest bardziej żywa i przyjazna.
Świetnym pomysłem jednego z lokali jest wyciągnięta szyba w witrynie, która stanowi scenę na weekendowe występy artystów. Piękna pogoda, dobra muzyka, fajne miejsce, smaczne jedzenie i nasi bliscy – czego można chcieć więcej w niedzielne, słoneczne popołudnie w mieście?
Co do artystów, którzy pojawiają się na ul. 3 Maja, to prym wiedzie oczywiście Tadeusz Nalepa. W jego ślady ostatnio poszedł pewien młody mężczyzna z gitarą, który bardziej przypomina Organka z wyglądu. Ma gitarę, mikrofon i wzmacniacz, czyli daje nawet radę. Tacy uliczni grajkowie na deptaku mają swój urok, no chyba, że to są panie, które zawodzą religijne pieśni…
Galeria Fotografii to pomyłka
Gdy człowiek poje i popije, to czasem ma ochotę na odrobiny kultury. Na deptaku mamy dwie galerię i jedno muzeum. Pierwsza z nich to Galeria Fotografii Miasta Rzeszowa. Dobrze, że przed wejściem mają plenerową wystawę, bo z ulicy ta instytucja nie rzuca się w oczy.
Jak sama nazwa wskazuje, galeria zajmuje się fotografią, a więc rzemiosłem artystycznym i w domyśle kreatywnym. Dlatego jeszcze w poniedziałek na ul. 3 Maja stała wystawa ze zdjęciami z ubiegłorocznej edycji Europejskiego Stadionu Kultury, choć dyrektor Galerii obiecywał ją usunąć.
No ale, powiedzmy, że się czepiam, więc próbuję zaglądnąć do galerii. Otwieram drzwi, a tu mnie wita podejrzanie wyglądający korytarz. Dobrze, że są na ścianach jakieś informacje, że tu jest galeria. Idę za wskazanymi strzałkami. Drewniane schody, korytarz taki jakiś mało przyjazny i jest Galeria. Po takiej „wędrówce” nawet do niej nie zaglądam, bo aż się boję, co mnie może spotkać za wielkimi starymi drzwiami.
Galeria Fotografii Miasta Rzeszowa to nieporozumienie. Co z tego, że znajduje się przy deptaku, przez który codziennie przechodzi tysiące ludzi, skoro jest tak ukryta, że mało kto wie, że ona istnieje. Sama, jak pierwszy się do nie wybierałam, to się chwilę głowiłam, nad tym, gdzie ona dokładnie jest, nim odkryłam, że znajduje się w zakamarkach jednej z kamienic. I forma tworzenia ekspozycji – czy one są na miarę stolicy innowacji?
Ekspozycje nie z Bostonu, nie z Szanghaju
Prezydent Tadeusz Ferenc cały czas mówi o podglądaniu innych, bo można od nich czerpać garściami. Dlaczego nikt się wybierze się do galerii np. w Warszawie, aby zobaczyć jak to się dziś robi? Nikt nie oczekuje, że pomysły na prowadzenie galerii przyjadą z Szanghaju czy Bostonu, wystarczy, że będą na miarę XXI wieku.
I jeszcze jedno, jak to możliwe, że Galerii Fotografii Miasta Rzeszowa nie ma w mediach społecznościowych? Jeśli dyrektor tej instytucji uważa, że wydrukowanie kilku plakatów spowoduje, że kreowaną przez niego instytucją zainteresuje się więcej osób, to ja chyba nie mam więcej pytań.
Na szczęście Biuro Wystaw Artystycznych w Rzeszowie ma trochę więcej chęci i działa aktywnie na Facebooku, chwaląc się tym, co dzieje się w Rzeszowie.
Kolejną atrakcją deptaka jest zabytkowy kościół pod wezwaniem św. Krzyża. Jest on rzeczywiście piękny i dostępny dla zwiedzających bez większych problemów. Kościół i klasztor wybudowano w latach 1644-1649 według projektu Tylmana z Gameren. Jest jednonawową świątynią z dwiema wieżami w fasadzie oraz kaplicą od strony północnej. Wystrój późnobarokowy z dekoracjami stiukowymi Jana Ch. Falconiego z końca XVII w. W prezbiterium, przy wejściu do zakrystii, znajduje się mauzoleum rodu Lubomirskich.
W budynku klasztornym znajduje się obecnie Muzeum Okręgowe posiadające bogate zbiory z zakresu sztuki, historii, etnografii i archeologii, eksponowane w formie stałych ekspozycji. Na jego ścianach widać duży bilbord z nową wystawą, na drzwiach plakaty o wydarzeniach, które się odbywają w muzeum.
Najbliższe wydarzenie, które odbędzie się w muzeum to otwarte warsztaty “Niech święci garnki lepią… Garncarstwo w pradziejach”, gdzie będzie można stworzyć własne naczynia. To ciekawa propozycja na najbliższe niedzielne popołudnie. Warsztaty rozpoczną się o godz. 14:00.
Czarne gumy na deptaku
Ciekawa propozycja Muzeum Okręgowego kontrastuje z pustymi witrynami Galerii R_Z, która jest wiecznie zamknięta. Prowadzi ją Związek Polskich Artystów Plastyków oddział w Rzeszowie, który wydaje mi się, że chyba kreatywnie osoby zrzesza. A może dziś się maluje bez wyobraźni? Naprawdę szkoda, że w Galerii R_Z dzieję się coś tylko czasami…
Idąc deptakiem nie można zwrócić uwagę także na „okno czasu”, które powstało po modernizacji ul. 3 Maja, gdzie mamy historię nawierzchni ulicy. To był „strzał w dziesiątkę” – ludzie chętnie zaglądają do betonowej gabloty.
Sam deptak, którym po wykonaniu remontu lubi się chwalić Tadeusz Ferenc, wygląda całkiem nieźle pod kątem zieleni. Urządzona zieleń przed I Liceum Ogólnokształcącym, lipy, zarówno te w ziemi, jak i w donicach, powodują, że na deptaku rzeczywiście jest żywo, zielono i kolorowo.
Gorzej z nawierzchnią. Te czarne plamy po gumach do żucia rzucają się w oczy. Do tego przez środek deptaka jeszcze w minioną niedzielę i poniedziałek ciągnęła się duża czerwona plama, która na myśl przewodziła nieco mord rytualny. O jakości nawierzchni ul. 3 Maja nie ma sensu już się więcej rozpisywać, bo już na te temat niejednokrotnie, wszystko zostało już napisane.
Na deptaku mamy klimat
Niemniej jednak, nasz deptak zwłaszcza wieczorową porą ma klimat. Podświetlane drzewka, światło z latarnii, knajpki i trochę zieleni robi swoje. Na brzydką nawierzchnię być może zwrócą uwagę tylko panie na wysokich obcasach, które siłą rzeczy muszą patrzeć pod nogi.
Idąc dalej dochodzimy tą trasą do fontanny multimedialnej, kolejnego „oczka w głowie” Tadeusza Ferenca, która została oddana do użytku w 2013 roku.
Na stronie ratusza czytamy, że „główną atrakcją kompleksu fontann są tańczące w rytm muzyki strumienie wody oraz ekran wodny, na którym wyświetlane są prezentacje filmowe i laserowe”. I dalej: „amfiteatr, fontanna i Aleja Lubomirskich z podświetlonymi zabytkowymi drzewami, to atrakcyjne miejsce: zabawy dla najmłodszych, spotkań dla młodzieży oraz wypoczynku dla mieszkańców i turystów”.
I co do tego pełna zgoda, jak jest ciepło, to przy fontannie bawi się mnóstwo dzieciaków, które radośnie pluskają się w wodzie, ale, niestety, uwagę przykuwa, po pierwsze wydeptana ścieżka na wzniesieniu. Raz wygląda ona nieestetycznie, a dwa, nosi się z niej kurz i pył, który w połączeniu z woda robi błotniste plamy tuż pod nogami osób siedzących na ławeczkach amfiteatru.
Ławeczki przy fontannie zniszczone
A jeśli mowa o ławeczkach, no cóż, kolejny drewniany element, który nie wytrzymał próby czas… Powycierane, spłowiałe, a na dodatek brakuje, gdzie nie gdzie elementów w siedziskach. No cóż, szkoda, że takie detale zostały zaniedbane…
Jak już jesteśmy w tych rejonach, to warto dodać, że nieopodal mamy Aleję Pod Kasztanami, gdzie znajdują się wille secesyjne. Ta alejka, choć niewielka ma swój urok, podobnie jak Aleja Lubomirskich, gdzie z pewnością, zwłaszcza wieczorem, można sobie zrobić ładne zdjęcie z wakacji.
Gdy jesteśmy przy fontannie, widzimy też Zamek Lubomirskich. Fajna sprawa, bo zamki z zasady robią wrażenie i ludzie lubią je zwiedzać. Niestety, w Rzeszowie, nie jest to miejsce do końca turystyczne, bo znajduje się w nim siedziba Sądu Okręgowego, a co za tym idzie, jego zwiedzanie jest nieco utrudnione.
W Trasie Turystycznej pachnie PRL-em
Gdy zobaczyliśmy już tę część deptaku, warto wrócić do Rynku. Jest urokliwy i ma swój klimat. Mieszkańcy, co widać szczególnie w letnie wieczory, lubią tu przychodzić. Czasem mam wrażenie, że ogródków jest za dużo, na Rynku robi się ciasno. Brakuje performanców artystycznych, takich jak chociażby mieliśmy okazję oglądać dwa lata temu. Mowa tu o “Wyprawie na Żmirłacza” w wykonaniu Teatru O.de.la. To było genialne i przyciągnęło uwagę wielu osób.
Wypada też zajrzeć pod powierzchnię Rynku. To tam znajdują się Rzeszowskie Piwnice. Ta atrakcja turystyczna jest naprawdę świetna i robi wrażenie, ale dopiero wtedy, gdy przechodzimy przez bramkę u samego wejścia do podziemi.
Wcześniej wita nas nieciekawy hol. Po prawie stronie stoi gablota z nagrodami dla miasta Rzeszowa. Forma ich ekspozycji na myśl przywodzi, że to nie jest nic ważnego, a stoi tu, bo nie ma gdzie. A przecież to ważne, że Rzeszów jest doceniany. Dlaczego nie chcemy tego pokazać w sposób bardziej ciekawy? Dalej znajduje się ławka i automat na wodę. Widok ten przypomina trochę ten z dawnych dworców. Mam wątpliwości, czy aby o taki efekt chodziło.
Dalej klimat rodem z PRL kontynuują stoły i krzesła, które przypominają nieco bar mleczny, do których w młodości chodzili moi rodzice. Mam też poważne wątpliwości, czy wejście jednej z głównych atrakcji miasta, powinno tak wyglądać.
joanna.goscinska@rzeszow-news.pl