Kurator Podkarpacka – p. Małgorzata Rauch przeprowadza serię spotkań informacyjnych z samorządowcami i dyrektorami gimnazjów.
Dotyczą one zapowiadanej rewolucji w edukacji, a likwidacji gimnazjów w szczególności. Przysłuchiwałem się jednemu z nich. Nie odniosę się do szczegółów projektowanych rozwiązań ustawowych, bo to nie moja specjalność, ale do niektórych uzasadnień tej zmiany, zwanej nie wiadomo dlaczego „dobrą”.
Tymczasem podstawową pretensją formułowaną przez samorządy wobec tej zmiany jest wstępna diagnoza, na której cała ta reforma się opiera: „polska oświata jest w fatalnym stanie, a jej naprawę trzeba zacząć od likwidacji gimnazjów”. O tym też na tym spotkaniu mówił jeden z dyrektorów gimnazjów (z Czudca).
Odpowiedź p. Kurator zawierała argument, który z jej ust słyszę już po raz kolejny, a który jest z gruntu fałszywy. Brzmi on tak: gimnazja się nie sprawdziły, bo ich celem było wyrównanie poziomów nauczania na wsi i w miastach, tymczasem wyniki z matematyki w gimnazjach prowincjonalnych są o 10% gorsze niż w wiejskich, a z języka angielskiego nawet o 20.
Pani kurator dodaje przy tym: byłam dyrektorem gimnazjum, to wiem – chciałoby się zapytać, co wie. Ale nie bądźmy złośliwi.
Jest stałą prawidłowością (socjologowie zapewne bez trudu wyjaśnią dlaczego), że – średnio biorąc -gimnazja i szkoły średnie w mniejszych miejscowościach mają wyniki gorsze niż w miastach dużych.
Typowym tego przykładem są wyniki zdawalności matur. Można podać znacznie danych potwierdzających tę prawidłowość. Zatem nikt rozsądny nie oczekiwał, że gimnazja spowodują wyrównanie poziomów.
Liczono jedynie, i słusznie, że rozziew pomiędzy miastami i prowincją się zmniejszy. I tak się stało, a gimnazja znacznie się do tego przyczyniły. Bo są dobrze wyposażone, często dysponują nowymi obiektami, mają już doświadczoną kadrę, a nauczyciele nauczyli się, jak sobie radzić z młodzieżą w jej trudnym okresie rozwojowym. A wyniki międzynarodowych badań PISA tylko to potwierdzają.
Dlatego ich likwidacja jest tak dramatycznie złym pomysłem.
I jeszcze jeden pozorny argument: „szkoły zawodowe są w rozsypce”. Pozorny dlatego, że w żaden sposób nie usprawiedliwia tego, co planuje nam MEN. Owszem, kilkanaście lat temu popełniono błąd, doprowadzając do deprecjacji szkól zawodowych, a następnie częściowej ich likwidacji. Jednak ten proces powoli jest odwracany.
Dla przykładu, to właśnie u nas wdrożono projekt „Podkarpacie stawia na zawodowców”, który jest takich pozytywnych działań jaskrawym przykładem (kto zechce znajdzie o nim informacje). Jest jasne, że to jeszcze za mało, że są potrzebne dalsze usprawnienia szkolnictwa zawodowego.
Tyle tylko, że zmiana nazwy na szkół zawodowych na branżowe niczego nie poprawi. Bo potrzebna jest zmiana sposobu kształcenia na bardziej praktyczną. A na to potrzeba przede wszystkim pieniędzy. Żeby można było opłacić najlepszych praktyków do przekazywania uczniom ich wiedzy oraz sfinansowania praktyk zawodowych w zakładach pracy.
Dzisiaj wiele z nich nie ma dostatecznej motywacji, żeby uczestniczyć w procesie kształcenia i, cytując p. Kurator, jedynie „krzyczą o fachowców”. Ponadto trzeba przekonać rodziców, że warto posyłać dzieci do szkół zawodowych, bo cóż z tego, że one będą – tak jak są dzisiaj – skoro nie będzie do nich chętnych. Jednak likwidacja gimnazjów w żaden istotny sposób nie wpłynie na poprawę stanu szkolnictwa zawodowego.
Zarzuty wobec zamiarów MEN można by mnożyć. Piszą o nich w szczególności ogólnopolskie organizacje samorządowe (Związek Miast Polskich, Unia Metropolii Polskich, Związek Gmin Wiejskich, Związek Powiatów Polskich, czy Związek Województw), które stanowczo sprzeciwiają się tej reformie. W identycznym tonie wypowiadają się liczni eksperci.
Niestety, wszystko wskazuje na to, że – podobnie jak w przypadku Trybunału Konstytucyjnego – będzie to wołanie na puszczy, bo nic nie jest w stanie zachwiać zaskakującej pewności siebie Pani Minister i jej politycznego otoczenia.