Podczas ćwiczeń w policyjnym oddziale prewencji doszło do poważnego incydentu. Jeden z funkcjonariuszy został poważnie ranny przy użyciu miotacza wody. Przeszedł operację – ma złamane żebra, usunięto mu śledzionę. – Sprawę próbowano zamieść pod dywan – mówi szef policyjnej Solidarności.
W rutynowych ćwiczeniach, które odbyły się we wtorek 5 listopada w Zaczerniu, uczestniczyli m.in. policjanci oddziału prewencji w Rzeszowie. Cel był jeden – przygotować ich do przywracania zakłóconego porządku publicznego. Użyto między innymi armatki wodnej, której policja zwykle używa do rozpraszania agresywnego tłumu.
Przesadzili z użyciem armatki
Jak mówi nam jeden z uczestników – szkolenie miało symulować właśnie tłumienie zamieszek. Brało w nim udział kilkadziesiąt osób, podzielonych na – grupę pozorującą tłum – która była polewana wodą z armatki wodnej i oddział mający go rozproszyć.
– Nagle padła komenda „przerywamy, przerywamy” i szybko podjechała karetka. Wtedy zaczęliśmy się interesować tym, co się stało – mówi funkcjonariusz.
Dodaje też, że policjanci nie byli zadowoleni z warunków w jakich odbywały się ćwiczenia. Według niego było zbyt zimno, by używać armatki wodnej.
Upadł na asfalt
– W trakcie ćwiczeń doszło do zdarzenia, w trakcie którego jeden z policjantów upadł na asfalt i uskarżał się na ból – potwierdza kom. Piotr Wojtunik, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie.
Funkcjonariusz został przetransportowany do szpitala, gdzie udzielono mu pomocy medycznej. Poszkodowany przeszedł zabieg chirurgiczny, a jego stan określono jako stabilny.
Rzecznik podkreślił, że życiu policjanta nic nie zagraża.
Solidarność domaga się konsekwencji
Przewodniczący Solidarności Podkarpackiej Policji, st. asp. Marcin Pawlus ujawnił szczegóły zdarzenia. Jak mówi – jeden z policjantów dostał takim ciśnieniem wody z armatki, że ma złamane żebro i przeszedł operację usunięcia śledziony.
– Próbowali to ukryć. Chcieli to zamieść pod dywan, żeby ten wypadek nie wyszedł na światło dzienne – twierdzi st. asp. Pawlus.
Związkowiec zwrócił też uwagę na warunki przeprowadzonych na świeżym powietrzu ćwiczeń. Jak mówi w tym dniu panowały temperatury bliskie zeru.
– Narażali policjantów na utratę zdrowia. To nie jest żadna wojna, tylko zwykłe ćwiczenia – podkreślił.
Kto poniesie odpowiedzialność?
Rzecznik prasowy informuje, że komendant wojewódzki policji w Rzeszowie „wszczął w tej sprawie postępowanie powypadkowe oraz czynności wyjaśniające, których celem będzie wyjaśnienie dokładnych okoliczności zdarzenia.”
Przewodniczący Solidarności uważa, że konsekwencje powinien ponieść dowódca oddziału prewencji policji w Rzeszowie, bo to on najprawdopodobniej wydał taki rozkaz.
Przypomina, że wobec szeregowego policjanta nawet za brak czapki na głowie może zostać wszczęte postępowanie dyscyplinarne. – A tutaj mamy do czynienia z poważnym wypadkiem – zaznaczył.
Pawlus obawia się, że odpowiedzialność zostanie przerzucona na szeregowego funkcjonariusza, który obsługiwał miotacz wody.
– Na górze nikt, jak zawsze, nie będzie winny – przewiduje.
Kontrowersje wokół kierownictwa jednostki
Przewodniczący Solidarności wskazuje na szersze problemy w zarządzaniu jednostką prewencji.
– Niejednokrotnie zgłaszałem w komendzie wojewódzkiej, że jest tam problem zastraszania ludzi, szantażu – wyjaśnia.
Jak mówi – naczelnik w dniu w którym wydarzył się wypadek zrobił zbiórkę i próbował wmówić funkcjonariuszom, że nie ma żadnego protestu policjantów.
– Mówił, że jest to działanie służb wschodnich w celu destabilizacji naszego kraju – denerwuje się Pawlus.
Związkowiec dodał też, że według niego dowódca tego oddziału powinien zostać wymieniony i to w trybie natychmiastowym.
– Człowiek, który ma powyżej 30 lat służby, powinien siedzieć na rybach, a nie kierować jednostką – komentuje.
Związek zawodowy deklaruje też pomoc związkową dla poszkodowanego funkcjonariusza.
Do sprawy na pewno wrócimy.
(Red.)
Czytaj więcej: