Fot. Materiały Rady Europejskiej. Na zdjęciu Donald Tusk

Niedawne obchody 30-lecia przełomowych wyborów parlamentarnych z 1989 roku ponownie jaskrawo obnażyły egzystencję dwóch polskich plemion.

Ten szczególny przypadek jednak nie powinien dziwić, bo wbrew pozorom bynajmniej nie czeka nas w najbliższych miesiącach tradycyjny sezon ogórkowy, a zanosi się na spore medialne tąpnięcia wraz z nasilaniem się tempa nowej parlamentarnej kampanii wyborczej. Plemiona zbroją się więc na potęgę.

Dowódcą grupy będącej przed chwilą Koalicją Europejską ma co prawda ochotę być Grzegorz Schetyna, ale nawet już jego własne szeregi niezbyt entuzjastycznie odnoszą się do tej wizji.

Prawdziwym, choć zamiejscowym, liderem tej grupy jest bowiem Donald Tusk, który – będąc wciąż formalnie szefem Rady Europejskiej – nie może jednakowoż w sposób oficjalny pełnić funkcji w krajowej polityce. Rodzi to zresztą spore wyzwania w kontekście określenia personaliów tego właściwego generała, który miałby poprowadzić unię plemion prodemokratycznych do dobrego wyniku w jesiennych wyborach.

Szanse na liderowanie miałby zapewne także szef PSL, ale problemem Władysława Kosiniak-Kamysza jest zbyt mocne zabetonowanie części działaczy i struktur Stronnictwa, które wciąż silnie związane są z kościołem, a przede wszystkim liczą się ze zdaniem hierarchów. Pytanie o prawdziwość tezy o istnieniu chrześcijańskiego konserwatyzmu na polskiej wsi pozwolę sobie pozostawić na inny czas, bowiem samo w sobie stanowi ciekawy problem do rozstrzygnięcia.

Po przeciwnej stronie staje zaś monolit, wzmocniony niedawną euro-wiktorią, która swymi rozmiarami zaskoczyła nawet największych wyznawców Jarosława Kaczyńskiego.

Nie istnieją jednak dla mnie żadne sensowne przesłanki, aby stwierdzać, że także to plemię jest prodemokratyczne, bowiem krótka historia mijającej parlamentarnej kadencji pokazała dobitnie, jak wiele można zupełnie bezkarnie uczynić przestawiając europejski kraj na drogę autorytaryzmu.

Ale, o dziwo, Kaczyński pełni aktualnie bardzo podobną – zamiejscową – rolę w swoim plemieniu, jak Tusk w swoim. Nie piastuje on bowiem żadnej istotnej państwowej funkcji, pomimo iż jego partia jego własnymi decyzjami mogłaby wywindować go na praktycznie dowolne stanowisko.

Gdzieś pomiędzy ścierającymi się głównymi nurtami pałętają się plemiona zagrożone wyginięciem, czyli te, którym los poskąpił dwucyfrowego społecznego poparcia. I z pewnością tak zostanie, bowiem zbliżające się wyborcze starcie przewidziane jest tylko w najcięższej wadze. Obaj główni rozgrywający doskonale to wiedzą, stąd też nadchodzące apogeum kampanii będzie wyjątkowo trzymać w napięciu.

Reklama