Zdjęcie: Anna Szyfter / Ogólnopolski Strajk Kobiet

– Polała się krew, a telewizyjne migawki zaczęły do złudzenia przypominać to, co od tygodni dzieje się w stolicy, ale Białorusi – pisze Łukasz Sikora w najnowszej Emisji Weekendowej. 

Koniec 2020 roku w Polsce jest już huczniejszy od przeciętnego, odległego jeszcze Sylwestra, a ten zbliżający się zapewne – jak ma to miejsce od miesięcy – także zostanie objęty covidowymi restrykcjami. Z jedną wszakże różnicą. Zamiast tańczących, obejmujących się i rozśpiewanych szampańską zabawą tłumów, na ulicach mamy teraz regularne bitwy w ramach masowych demonstracji. Z dnia na dzień jest zresztą coraz gorzej.

Wydawało się, że szczytem absurdu minionych dni był tzw. marsz niepodległości, którego uczestnicy, w ramach celebracji narodowego święta, zaserwowali stolicy bezprzykładną demolkę. Dyskretna nić akceptacji władzy względem tak świętującego tłumu została gwałtownie przeciągnięta, kiedy rozentuzjazmowani narodowcy podpalili jedno z warszawskich mieszkań, obrzucając je racami. Niby w ślad za tym poszło policyjne śledztwo, kogoś nawet zatrzymano, niemniej jasne jest, że w zdecydowanej większości narodowcom i wspierającym ich kibolom, którzy w stolicy stoczyli regularną bitwę z mundurowymi, generalnie się upiekło. Zresztą w sumie to musiało, bo do obrony „wartości” wezwał ich przecież sam wicepremier od bezpieczeństwa.

Tenże sam wicepremier z wściekłością zaatakował organizatorów w zdecydowanej większości pokojowych manifestacji w obronie praw płci piękniejszej. Mówię „w większości”, bo tych kilka karygodnych incydentów na manifestacjach organizowanych przez Strajk Kobiet, to po prostu kaszka manna w porównaniu do wykonów skrajnej prawicy z latami doświadczenia w zadymach jako najważniejszym wpisem w CV. Władca Polski jest jednak konsekwentny w budowaniu napięcia. Wrogów wskazał on już dawno temu, a jedyną zagadką pozostaje dobór odpowiedniego uzbrojenia do ich zwalczania.

Jak perfidny i bezwzględny potrafi być prezes w wymierzaniu swej koślawo pojętej dziejowej sprawiedliwości, przekonali się w minionych dniach politycy opozycji, obrzuceni groźbami i wyzwiskami z sejmowej trybuny. Znacznie jednak boleśniej przekonali się o tym uczestnicy manifestacji w obronie kobiet, w czasie których ubrani w cywilne ciuchy funkcjonariusze jakiegoś rządowego ramienia zbrojnego (do momentu powstania tego tekstu tajemnica się nie wyjaśniła), traktowali demonstrujących przy pomocy pałek teleskopowych i gazu. Polała się krew, a telewizyjne migawki zaczęły do złudzenia przypominać to, co od tygodni dzieje się w stolicy, ale Białorusi.

Obruszyłby się srodze prezes PiS na próbę porównania jego wybryków do białoruskiego satrapy Łukaszenki, który przegiął pałę już tak, że zmobilizował ludzi do akcji. Fakty są jednak odporne na rozbuchane emocje, a wrzaskliwe groźby z sejmowego pulpitu są tyleż straszne, co groteskowe. Władza, której szef PiS-u tak pragnął od wielu dekad, w końcu zdobyta – wymyka się spod kontroli. Te konwulsje jeszcze pewnie trochę potrwają (vide przykład „przyjaciela” Dudy z USA), ale ich kres jest nieuchronny. Świat nareszcie sobie przypomniał, że bezrefleksyjne oddawanie się populistom ma opłakane skutki. Polacy co prawda przysnęli na tej lekcji, ale na całe szczęście Kaczyński z Przyłębską właśnie ich obudzili.

Reklama