Parafrazując Karla Krausa rzec można: „wymagamy od miasta asfaltu, kanalizacji, ciepłej wody. Dowcipni i kulturalni jesteśmy sami. Kulturalne imprezy nie są nam do niczego potrzebne”.
Bardzo się ucieszyłem, gdy zobaczyłem wiele billboardów reklamujących Festiwal Pięknej Książki. I to wcale nie we Frankfurcie nam Menem, ale u nas, w mieście akademickim nad Wisłokiem. Organizatorzy urządzili imprezę dla: „wszystkich, dla których czytelnictwo lub szerzej: kultura stanowią znaczącą wartość”.
Wśród gości m.in.: Bralczyk, Ziejka, Ogórek (Michał żeby nie było), Bakuła, Kora z Sipowiczem, Makłowicz i wiele innych znanych postaci. Obawiałem się ogromnych kolejek do wejścia, mając w głowie podobne doświadczenia z targów książki w Krakowie czy Warszawie. Pomimo bezpłatnego wstępu okazało się, że odwiedzających było mniej… niż stoisk.
Jedna z pań, która reprezentowała bardzo znane i prestiżowe wydawnictwo, stwierdziła w przepływie szczerości: „Rzeszów wyróżnia się na tle innych miast w Polsce i na długo go zapamiętam. Jako najgorsze targi książki w Polsce”. Mówiąca te słowa, zamiast opowiadać o książkach musiała w ramach walki z nudą wydać mnóstwo pieniędzy w pobliskich butikach.
Powyższa sytuacja, przywołała wspomnienia z innego wydarzenia, gdzie ludzie kulturalni mieli obcować z kulturą wyższego rzędu. Kilka lat temu, rzeszowski dodatek Gazety Wyborczej postanowił wręczyć statuetki: „komentator Gazety Wyborczej”. Wyróżnionym, w tym i mojej skromnej osobie było bardzo miło. Urządzono uroczystą akademię w sali kameralnej Filharmonii przy ul. Słowackiego. Po wręczeniu statuetek, zaproszeni goście (laureaci z osobami towarzyszącymi) zanim udali się do bankietowych stołów, musieli wysłuchać krótkiego koncertu.
Niespodzianką było zachowanie publiczności, która klaskała między częściami poszczególnych utworów. Za pierwszym razem, wielki miłośnik muzyki prof. Jerzy Chłopecki nie wytrzymał i odwrócił się na fotelu i zrugał mocno wzrokiem klaszczących. Spojrzenie Bazyliszka powtórzył, a nawet nie wytrzymał i ostentacyjnie wstał gdy oklaski się powtórzyły.
Później w rozmowach zadawał pytanie: kto tu przyszedł? Kim są Ci ludzie? Nie mógł się nadziwić. Zapewne tych słów nie miał w swym słowniku, ale pasowałyby jak ulał: „masakra jakaś”. Powyższe zachowanie było przecież równie stosowne jak na uroczystym przyjęciu dłubanie nożem w zębach, oblizywanie tłustych palców i wycieranie ich obrusem.
Gdy się grzebnie w pamięci nietypowych zachowań publiczności, było znacznie więcej. Np. na uroczystej premierze filmu Edi w kinie Helios, więcej osób wybrało destylaty i jadło, zamiast oglądania filmu. A podczas gali, z okazji 60–tych urodzin Radia Rzeszów w Hotelu Prezydenckim, Czesław Mozil śpiewał do pustych krzeseł. Publika wybrała catering.
Ale może to takie czasy. Badania nad prestiżowym zawodem lekarzy dowiodły: „Mając wybór, niewielu lekarzy decydowało się na formy uczestnictwa w kulturze ambitnej, uznanej za wysoką. Większość badanych preferowało w czasie wolnym serial telewizyjny, komercyjną muzykę i kino masowe, w odróżnieniu od teatru, wieczoru poezji, wystawy malarskiej czy muzyki poważnej”.
Więc nie dziwi też sytuacja, gdy brać studencka na KultURaliach bawi się najlepiej przy hitach disco – polo. A podobno kultura wyróżnia człowieka spośród innych pierwotnych istot. Zdaje się, że nie wszystkich.