Fot. Bartosz Frydrych / Rzeszów News. Na zdjęciu spektakl "Ona go kochała"

Cztery dni, 17 wydarzeń, ponad 3000 widzów i bardo dobre wrażenia artystyczne – tak należy podsumować festiwal Trans/Misje. Wschód Sztuki, który zorganizował Teatr im W. Siemaszkowej w  Rzeszowie. 

Trwający od czwartku do niedzieli festiwal Trans/Misje. Wschód Sztuki. Rzeszów – Batumi – Odessa – Wilno minął, jak jeden dzień. Osią imprezy była sztuka teatralna przygotowana wspólnie przez rzeszowską „Siemaszkę” oraz Teatr Dramatyczny im. Ilii Czawczawadzego w Batumi, Odeski Ukraiński Akademicki Teatr Muzyczno-Dramatyczny im. Wasyla S. Wasylki w Odessie oraz Teatr Dramatyczny „Na Pohulance” w Wilnie.

Idę tych „małych” Trans/Misji było wypełnienie w ciekawy sposób oczekiwania na „duże” Trans/Misje, które w tym roku odbywają się w słowackich Koszycach. O tym, jak minęły pierwsze dwa dni festiwalu przeczytacie TUTAJ. i TUTAJ

Film bez słów

Dwa kolejne dni upłynęły pod znakiem Polski, Ukrainy i Litwy. Trzeci dzień festiwalu rozpoczął się dość wcześnie, bo jeszcze przed południem filmem „Łukasiewicz  – nafciarz  romantyk”.

Potem przyszła kolej na koncert Ukraińskiej Orkiestry Kameralnej i znów film. Produkcja, którą można było zobaczyć w „Zorzy” była dość niezwykła i bardzo okrutna. W  filmie „Plemię” w reżyserii Mirosława Słaboszpyckiego nie padło… ani jedno słowo. Wieczorem ponownie przenieśliśmy się na deski Teatru Maska, ponieważ ukraińska grupa znów przed polską publicznością chciała zaprezentować swoje umiejętności.

Na trzeci dzień festiwalu aktorzy z Odessy postanowili pokazać spektakl „Piękny rogacz”.  Sztuka, ubrana w bajkową konwencję, to studium zazdrości. Chorobliwej zazdrości, która w efekcie prowadzi do kuriozalnych sytuacji. Tak było właśnie z Brunonem, który tak kochał Stellę, że na każdym kroku podejrzewał ją on zdradę. 

Trzeci dzień festiwalu zakończyło muzyczne widowisko „Lem. Muzyczne sfery” w wykonaniu wybitnego kontrabasisty Vitolda Rea oraz grupy The Spark z rapem Bartłomieja „Eskaubei” Skubisza. 

Poruszający monodram

Ostatni dzień festiwalu rozpoczęła bardzo kobieca wystawa pt. „Inspiracja” Editi Suchockyte która do Rzeszowa przyjechała z Litwy. Następnie mieliśmy okazję zobaczyć niezwykły i niesamowicie poruszający monodram Aleksandry Metalnikowej z teatru „Na Pohulance” pt. „Samotny ludzki głos”. Sztuka powstała na podstawie książki Swietłany Aleksijewicz „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości”. 

Aktorka pomiędzy surową scenografią – trzy krzesła, biała ściana, wizualizacje – wciela się w rolę Lusi. Lusia, czyli Ludmiła, to 23-letnia żona Wasi, strażaka, który jako pierwszy pojawił się w Czarnobylu tuż po wybuchu reaktora. Jak można się domyśleć, Wasia nabawił się choroby popromiennej i zmarł. 

Metalnikowa w doskonały sposób opowiedziała tę prostą historię miłości (śmierci?). Historię kobiety w ciąży, która przez 14 dni patrzyła, jak jej mąż rozpada się na jej oczach, jak przestaje być człowiekiem, a staje się radioaktywnym obiektem, który nie należy już do niej, a do państwa. Spektakl niejedną osobę ścisnął za gardło. 

Ostatni dzień festiwalu, zgodnie z tradycją, zakończył koncert. Tym razem na scenie zaprezentowali się Girmante & Andrej Polevikov Trio „Ethnic-Mood”. Koncerty, kończące każdy festiwalowy dzień, były dobrym posunięciem organizatorów. Muzyka w połączeniu z klubem festiwalowym Parole Art Bistro tworzyła inspirujący klimat do dyskusji nad sztuką. 

Bardzo życzliwe przyjęcie

Podsumowując, festiwal Trans/Misje. Wschód Sztuki należy zaliczyć do udanych. Ciekawie dobrany repertuar, dobra muzyka, filmy, które na ekranach kin multipleksów nie są na ogół dostępne – widać, że wszystko zostało starannie zaplanowane i dobrane.

– Festiwal udał się bardzo dobrze. Wszystkie zaplanowane wydarzenia spotkały się z bardzo życzliwym przyjęciem widzów i całkiem niezłą frekwencją. Festiwal spełnił też oczekiwanie różnorodności, stąd też pokazaliśmy różne teatry, bo wiedzieliśmy, że każde z tych miast ma ciekawy, oryginalny repertuar – mówi Jadwiga Jagoda Skowron, kurator Trans/Misji.

Skowron jest zachwycona tym, że ponownie udało im się zrobić z sukcesem festiwal, który łączy wiele sztuk. Dzięki temu będąc w Rzeszowie w bardzo krótkim czasie można było zobaczyć kilka teatrów z różnych zakątków świata. – Taka wizja festiwalu spodobała się. Jesteśmy bardzo z tego powodu szczęśliwi – mówi Jadwiga J. Skowron. 

Zdradza, że aktorzy byli zachwyceni Rzeszowem i Podkarpaciem. Sporo z nich w Polsce było dopiero pierwszy raz. – Artyści mogli zaprezentować swój spektakl, koncert, czy wystawę, a przy okazji zobaczyć nasze miasto i region oraz Kraków, bo zaplanowaliśmy dla nich małą wycieczkę do stolicy Małopolski – mówi Jadwiga Skowron. 

Mały minus

Pomimo, że festiwal należy zaliczyć do udanych, to mimo wszystko należy mu się mały minus za tłumaczenia spektakli i lokalizację tablic z tekstem. Niestety, niektóre spektakle fragmentami miały luki w tekstach, a przy innych z kolei napisów nie było widać ze względu na to, że przeszkadzała scenografia.

Problemy wynikały prawdopodobnie z tego, że „Siemaszka” nie mogła pokazać spektakli na swojej scenie, bo ta aktualnie jest w remoncie. Stąd tylko mały minus. W przyszłości, organizując festiwal, można zastanowić się nad tym, co samemu się pokazuje, by organizator artystycznie nie odstawał za bardzo od zaproszonych gości. 

joanna.goscinska@rzeszow-news.pl

Reklama