Fotografie z czasów, kiedy nie były one powszechne. Fotografie kobiety, która konsekwentnie realizowała swoją pasję. Fotografie, które zostały wywiezione na śmietnik… Niewielką część dorobku artystycznego Stefanii Gurdowej od piątku (12 sierpnia) w rzeszowskiej Galerii Nierzeczywistej.
[Not a valid template]
Ile chce, ile może przekazać artysta przyszłym pokoleniom? Czy w ogóle on może decydować, co pozostawi po sobie? Czy jako artysta po śmierci z „obowiązku” zostawia cząstkę swojej „duszy” zatrzymaną w tym przypadku w szklanym negatywie?
A może celowo eksponuje tylko urywki, bo rzeczywistość, w której dane było mu żyć w jego mniemaniu nie zasługuję na ukazanie jej w pełnej krasie? Może o „szczątkowości” decyduje wstyd, że czasem artysta musiał pracować jako rzemieślnik, aby przeżyć?
Na te pytanie dziś trudno opowiedzieć, ponieważ Stefania Gurdowa, do której można byłoby skierować te pytania od lat już nie żyje.
Ta wybitna fotografka dwudziestolecia międzywojennego, czasu wojny i okresu komunizmu urodziła się w Bochni. Fachu uczyła się w rodzimym mieście, a później we Lwowie. W latach 1921-1937 prowadziła samodzielny zakład fotograficzny w Dębicy, co jak na tamte czasy nie było taką oczywistością ze względy na to, że była kobietą.
Nie była szczęśliwa. Wojna, nieudane małżeństwo, życie kilkakrotnie zaczynane od nowa… Ale mimo wszystko konsekwentnie realizowała swoją pasję.
Swój ostatni zakład fotograficzny Gurdowa otworzyła w Łodygowicach pod Żywcem, gdzie też przez kilkanaście lat opiekowała się wnuczką, zanim ta dołączyła do matki.
Ci, którzy byli wówczas klientami Stefanii Gurdowej, dobrze pamiętają świeże kwiaty w jej wyziębionym, wynajętym mieszkanku-pracowni i… całoroczną choinkę, przy której lubiła fotografować dzieci.
Po jej śmierci w 1968 r. mieszkanie zostało zlikwidowane, a całe archiwum fotografii wywiezione… na śmietnik.
Gurdowa otarła się o sąd
Zatem jako to się stało, że niewielką część artystycznego dorobku Stefanii Gurdowej – samodzielnej, konsekwentnej, obdarzonej talentem kobiety, która tworzyła arcydzieła z dala od wielkich centrów kultury, portretując „na zamówienie” sąsiadów: sklepikarzy, rzemieślników, chłopów, księży czy Żydów – znalazły się na strychu starej dębickiej kamienicy?
W 1997 r. ponad 1200 szklanych klisz Stefanii Gurdowej w trakcie remontu kamienicy na poddaszu odnalazło małżeństwo Gorzyników. Negatywy Gurdowej przekazali dębickiej galerii. Przez 11 lat leżały one w pudłach na strychu galerii. Ta jednak nie potrafiła z negatywów zrobić właściwego użytku.
Dopiero pochodzący z Dębicy Andrzej Kramarz, szef krakowskiej Fundacji Imago Mundi, docenił kunszt Gurdowej. W grudniu 2007 r. wypożyczył negatywy i w maju następnego roku w Krakowie przygotował wystawę zdjęć Gurdowej, które można było oglądać na Miesiącu Fotografii. Wystawa zebrała znakomite recenzje.
Po wystawie rozpętała się burza o prawo do posiadania negatywów, bo Andrzej Kramarz postanowił, że nie odda ich dębickiej galerii, która nie miała żadnego pomysłu, jak wykorzystać klisze.
Władze Dębicy groziły Kramarzowi sądem, ale murem za szefem Imago Mundi stanęło małżeństwo Gorzyników oraz mieszkająca na stałe we Francji wnuczka Stefanii Gurdowej – Lidia Barbara Debard.
Ostatecznie prawo do posiadania negatywów zatrzymał Andrzej Kramarz, który zajął się ich konserwacją.
Klisze przechowuje się…
Stefania Gurdowa, jako profesjonalistka, wiedziała, że szklane klisze „przechowuję się” i tę nieznaczną część jej dorobku artystycznego ktoś kiedyś odnajdzie.
I to właśnie tym, znalezionym przed dziewiętnastu laty fotografiom, które znajdowały się na strychu jednej z dębickich kamienic, zostanie poświęcony wernisaż „Klisze przechowuje się”.
Stare zdjęcia Stefani Gurdowej, których kuratorem jest Andrzej Kramarz, będzie można zobaczyć już od piątku (12 sierpnia) od godziny 18:00 w Galerii Nierzeczywistej (ul. Jana Matejki 10). Wystawa będzie czynna do 1 września.
JOANNA GOŚCIŃSKA
redakcja@rzeszow-news.pl