Przychodziły tu przez 18 lat każde pokolenia studentów, bo można było tu poznać mnóstwo ludzi, a czasem nawet miłość na całe życie. O czym mowa? O pubie „Graciarnia u Plastyków”. W najbliższy weekend ostatnia pożegnalna impreza.
18 lat temu w podziemiach kamienicy przy ul. Rynek 10 Marcin Karyś otworzył swój pub „Graciarnia u Plastyków”. Lokal przejął wówczas od Andrzeja Hajnosza, który prowadził w kamienicy knajpę „U Plastyków”. Stara nazwa i zamiłowanie Karysia do zbierania gratów dało nową nazwę. Po prawie dwóch dekadach „Graciarnia” uchodzi dziś za miejsce kultowe.
Nie ma się co dziwić, bo to tu niejedna osoba poznała nie tylko wielu nowych przyjaciół, ale nierzadko też miłość swojego życia. To tu wychowało się kilka pokoleń studentów, to tu wielu plastyków i muzyków stawiało swoje pierwsze kroki w zawodowej karierze.
Plan: utrzymać klimat „U Plastyków”
Teraz, po 18 latach, „Graciarnia” będzie musiała zniknąć z imprezowej mapy Rzeszowa. Lokal wykupił inny właściciel, który na starą kamienicę ma inne plany. Decyzję o zamknięciu „Graciarni” ogłoszono 5 lutego. „To był mój mały azyl”, „Nie wyrażam zgody! Proszę odwołać tą niedorzeczną decyzję! Tego nawet Duda nie podpisze”, „Pewien rozdział w historii Rzeszowa zamyka się na naszych oczach” – zareagowali internauci.
Pożegnalna impreza rozpocznie się w piątek (21 lutego) i zakończy w sobotę (22 lutego). Na ostatni piątek pubu „Graciarnia” zaplanowała koncert zespołów Biegun Zachodni i The Remedy For. W sobotę z kolei będzie można zatańczyć na stołach. Taki taniec, to nie przypadek. W pierwszych latach funkcjonowania „Graciarni” tak praktycznie kończyła się tu każda impreza.
Marcin Karyś nie może uwierzyć, że to już koniec „Graciarni”. Gdy wspomina jej początki i klimat, jaki tu przez te wszystkie lata się wytworzył – łezka kręci mu się w oku. Każdy powrót do tego miejsca go boli. Czas wolny spędza już w „Cornerze”, drugim pubie, którego jest właścicielem. Nie chce rozdrapywać ran.
– Pamiętam, jak przejmowałem ten lokal. Poprzeczka była zawieszona wysoko. Musiałem wymyślić coś naprawdę dobrego – z jednej strony utrzymać klimat „U Plastyków”, z drugiej, zrobić coś, co będzie oryginalne – mówi Marcin Karyś.
Urządzić knajpę, jak rodzinną altanę
Karyś bardzo nie chciał, by jego knajpa nie była, jak wszystkie inne – plastikowa, z pomarańczowymi lożami. Dlatego do swojego lokalu zaczął znosić… graty. Inspiracją do takiego wystroju była altana obok jego rodzinnego domu, stałe miejsce z przyjaciółmi. Aby ją urządzić, każdy zaczął znosić do niej rożne rzeczy, by to wszystko jakoś wyglądało.
– W podobny sposób chciałem urządzić swój lokal – wspomina dziś Karyś.
Aby znaleźć odpowiednią ilość gratów właściciel pubu zaczął zaglądać na wysypiska śmieci. Tak właśnie trafił na kultowy przedział, który w „Graciarni” zachował się do dziś. Z kolegą, gdy zobaczyli wagon, od razu zaczęli go rozbierać. W gąszczu pomieszczeń „Graciarni” było jedno takie, które idealnie pasowało do tego przedziału.
Rzeczywiście, w niewielkim „pokoju” stolik, pociągowe kanapy, półki wiszące nad głowami pasowały idealnie, tworząc niepowtarzalny klimat pociągów z początku lat 90. ubiegłego wieku.
Piwo na trumnie, fortepian nad barem
Inna część graciarni też była nie mniej ciekawa, bo za stół klientom służyła… trumna. Skąd się tam wzięła? Pomieszczenie, w którym ona się znajduje, zawsze nazywano trumną. Karyś pomyślał: skoro tak, to trzeba tam ściągnąć prawdziwą trumnę. – Trochę się bałem, że wpadnie nam tu jakiś ksiądz z pretensjami. Ba, trumna się przyjęła – dodaje.
Kolejnym ciekawym przedmiotem był fortepian, który jeszcze wisi nad barem. Pierwszym właścicielem fortepianu był ojciec Marcina Karysia. Gdy został uszkodzony, sprzedał go koledze, który potrzebował go do wystroju lokalu, a następnie odsprzedał Karysiowi. Prawdopodobnie fortepian jest już nie do ściągnięcia. Nad bar wkładało go 10 osób.
– Modliłem się, żeby nikomu nie spadł na głowę – śmieje się Marcin Karyś.
Wszystkie sombrera… wyszły
Z innych ciekawych przedmiotów, które pojawiły się w „Graciarni”, a których dziś już nie ma, to potężny topór do mięsa, fotele dentystyczne i fotel ginekologiczny. Topór wisiał nad wejściem. Był chyba pół roku. Ktoś go potem zabrał. Do dziś się nie wiadomo, po co. Fotele dentystyczne Marcin Karyś dostał od matki znajomego.
– Były cholernie ciężkie, a trzeba było je znieść z 10. pietra. Gdy wsadziliśmy je do windy, myślałem, że się wszystko zawali – wspomina Karyś. – Aaa… Miałem też prawdziwe sombrera. Podczas imprez można je było ubrać. Dziś już nie mam ani jednego, wszystkie wyszły – śmieje się właściciel „Graciarni”.
W pubie były też stare narzędzia ginekologiczne – z lat 80., Karyś nie pamięta, skąd je wziął, ale pamięta, że trochę straszyły.
W oczy zawsze w „Graciarni” rzucało się wiele obrazów, plakatów, płyt winylowych, maszyny do pisania, rower, który zwisał ze ściany, przy każdym stole inne krzesła i fotele. Takich elementów nie do podrobienia było w „Graciarni” tak dużo, że właściciel nawet nie wie, skąd i kiedy, co się wzięło.
– Każdy przedmiot ma tu jakąś historię, nawet te tablice rejestracyjne rodem z PRL – pokazuje Marcin Karyś. To, co było charakterystyczne dla tego lokalu, to koncerty. Grały zwykle zespoły undergroundowe z Rzeszowa i nie tylko. W „Graciarni” pierwsze kroki stawiał np. Biegun Zachodni.
W jednej ręce piwo, w drugiej – mop
W „Graciarni” odbyły się także niezliczone ilości karaoke oraz jam sassion, czyli wspólne granie na instrumencie. Był też taki czas, że w „Graciarni” regularnie odbywały się raz w miesiącu wystawy. Organizował je Wojciech Atman.
– Promowaliśmy w ten sposób młodych artystów. Stworzyliśmy nawet pierwszą Galerię Sławy. Przed pubem od strony ul. Króla Kazimierza artyści odciskali swoje dłonie – mówi Marcin Karyś. Nie dociera do niego, że po 18 latach będzie musiał zamknąć „Graciarnię”.
– Zawsze będę pamiętał pierwsze nerwy związane z otwarciem pubu, pierwszą sobotę w „Graciarni”, kiedy rura pękła i na podłodze przed barem była woda. Nie wiedziałem, co robić, gdzie dzwonić. Ludzie stali w jednej ręce z piwem, w drugiej trzymali mop – śmieje się.
Żal związany z zamknięciem „Graciarni” nie odczuwa tylko właściciel. Ludzie cały czas dzwonią, piszą i pytają, gdzie teraz pójdą, co mają ze sobą zrobić. – Małe lokale wypierają molochy. Trzeba się z tym pogodzić – dodaje gorzko właściciel „Graciarni”.
Impreza pożegnalna w piątek rozpocznie się o 18:00. Wstęp bezpłatny.
redakcja@rzeszow-news.pl