Bardzo ciekawa rozgrywka odbywała się przy okazji wyborów przewodniczącego Rady Europejskiej, zwanego potocznie Prezydentem Europy (przez niektórych Królem). W zasadzie chodzi o przyszłe losy Polski.
Oceniając sytuację z zewnątrz wydawało się, że była ona klarowna. Polski rząd zaproponował odpowiedniego kandydata, człowieka z ogromną wiedzą i doświadczeniem, w dodatku spoza ugrupowania rządzącego w kraju. Ten kandydat Polski to w przekonaniu polskich władz najlepszy i najodpowiedniejszy człowiek do pełnienia tej funkcji – interes Polski jest tutaj najważniejszy.
Tymczasem partie opozycyjne i niektóre inne państwa negowały polskiego kandydata, mając własnego człowieka, ich zdaniem lepszego. Zasadnicze jednak pytanie brzmi „Dla kogo jest to lepszy kandydat?” – bo polski rząd wskazał już polskiego kandydata.
Pytań jest więcej, chociażby dlaczego polskie partie popierały kandydata różnego od polskiego interesu? Następne pytanie – jaki interes miały inne państwa w forsowaniu kandydata wbrew stanowisku polskiego rządu? I ostatnie pytanie dotyczące powodu, aby nie wygrał kandydat polski – dlaczego niektórym tak bardzo na tym zależało?
W tle jest jeszcze rozgrywka wewnętrzna PO, zwykły interes partyjny. Chodzi o działania wymuszające pozostanie Donalda Tuska poza polską polityką, poza krajem, poza przywództwem PO. Zapewne to ważny interes PO, także interes Nowoczesnej oraz części lewicy – dla liderów tych ugrupowań to może być nawet interes nadrzędny. Tylko czy warto kierować się pragmatycznym interesem partyjnym, gdy decydują się losy Polski w Unii Europejskiej?
Król Europy i tak został wybrany, bo europejskie kraje były w stanie przegłosować Polskę i na siłę dopiąć swego. Polska walczyła do końca, nie zamierzała się poddawać wobec zmasowanych ataków. Wbrew zasadom demokracji nie poddano nawet kandydata Polski pod głosowanie.
Wygląda na to, że KOD w Europie miałby co robić.