Kampania do Parlamentu Europejskiego we wszystkich komitetach wyborczych dobiega końca. Tuż po jej ostatnich dniach nastąpi okres ciszy wyborczej, a już w niedzielę zarówno mieszkańcy Podkarpacia, jak i wszyscy Polacy będą mogli po raz kolejny przystąpić do kolejnego już sprawdzianu z demokracji. Czy ostatnie dni nie dały mi w kość? Oczywiście, że tak. Prowadzenie, bezowocnych dyskusji z ludźmi, którzy znają tylko „swoją prawdę”. Odpieranie wyssanych z palca zarzutów i wreszcie walka o to, aby Podkarpacie nie zmarnowało swojej szansy, poszło na wybory i zawalczyło i swoje miejsce w Europie.
Dane Państwowej Komisji Wyborczej dotyczące frekwencji w wyborach niestety nie napawają nas optymizmem. W pierwszych, historycznych dla Polski wyborach do Parlamentu Europejskiego do urn poszło niespełna 21% uprawnionych, natomiast w kolejnych w 2009 r. niewiele ponad 24%. Często zadaję sobie pytanie skąd może wynikać brak zainteresowania sprawami, o które tak długo walczyliśmy – sprawami związanymi z naszą obecnością w UE. Tak samo często próbuję tę sytuację zmienić i przekonać wszystkich tych, z którymi na co dzień się spotykam, że decyzje, które zapadają jak to wielu zwykło określać „tam, daleko gdzieś w Brukseli” mają realny wpływ na nasze codzienne sprawy, gdziekolwiek byśmy mieszkali – czy na Podkarpaciu, czy też w każdym innym miejscu w Polsce.
Życzę nam wszystkim, abyśmy my jako mieszkańcy Podkarpacia, spotkali się w niedzielę w lokalach wyborczych i tam wybrali przedstawicieli naszego regionu w Parlamencie Europejskim. Zaufajmy demokracji, wykażmy inicjatywę, bądźmy aktywni i nie pozwólmy, aby inni decydowali za nas. Owszem, możemy nie pójść do wyborów, wyrażając tym samym swój protest przeciwko…. „czemuś”. Tyle tylko, że w innych województwach frekwencja będzie większa, przejmą one mandaty, które mogłoby otrzymać Podkarpacie, a my zostaniemy osieroceni i użalający się nad swoim losem. Jeżeli chcemy silnego Podkarpacia zawalczmy o nie, spróbujmy!