Zdjęcie: Sebastian Stankiewicz / Rzeszów News

Wielkość Tadeusza Ferenca w dużym stopniu zbudowała charyzma, nietuzinkowość i nieprzewidywalność. I nieudawana miłość do Rzeszowa. 

Prezydent wyjechał na delegacje. Wrócił, objechał miasto, znalazł milion mankamentów.

– Zastępcy i sekretarz do mnie – polecił sekretarce.

Popatrzył na nas wzrokiem, jakim ojciec patrzy na dziecko, które w dzienniczku przyniosło pałę oraz uwagę i powiedział:

– Was zostawić na kilka dni samych…

Te słowa w niedzielę napisał Marcin Stopa, sekretarz miasta Rzeszów, jeden z najwierniejszych współpracowników Tadeusza Ferenca, który w sobotę wieczorem zmarł w wieku 82 lat. 

„Was zostawić na kilka dni samych…” – doskonale oddają charakter ikony Rzeszowa, człowieka, który przez ponad 18 lat rządził miastem. Zrobił z niego perełkę, kompaktowe miasto, z którego chciało się wyjeżdżać, ale jeszcze bardziej do niego wracać. 

Dbał o każdy detal, wywierał presję, w słowach nie przebierał, całe swoje życie poświęcił miastu. Jak mówił, że je kochał, to nigdy nie udawał, nie kokietował, nie stwarzał pozorów. „Chorował” na Rzeszów od rana do nocy. 

Poznałem go w 2005 roku. Już wtedy czułem jego moc. Że Rzeszów ma niebywałe szczęście do takiego gospodarza. Że drugiego takiego długo nie będzie miał. On sam to udowadniał z każdym kolejnym rokiem.

Zaskakiwał, robił rzeczy nieoczywiste, szedł na zwarcia, nie lubił kompromisów, rządził na „swoich” warunkach. Nie zginał karku, gdy wiedział, że po jego drugiej stronie ma przeciwnika, który nawet nie dorasta mu do pięt.

Zawsze przygotowany, zawsze czujący niedosyt, co należy zmieniać w Rzeszowie. Miało się wrażenie, że Rzeszowem będzie rządził zawsze. Że Rzeszów nikogo innego nie chce. Że nikt go nam nie wydrze. Nie teraz, nigdy, bo po co? 

Gdy go zobaczyłem 10 lutego 2021 roku, gdy mówił, że musi odejść, nie miałem wątpliwości, że musi być źle z jego zdrowiem. Ze łzami w oczach żegnał się z miastem. Rzeszów zatrzymał się. 

Rozmawialiśmy w styczniu 2022 w Filharmonii Podkarpackiej, tuż po tym, gdy odbierał tytuł honorowego obywatela Rzeszowa. – Tęsknie za miastem, nie mogę wysiedzieć w domu – mówił mi Tadeusz Ferenc, a stojąca obok nas jego żona Aleksandra tylko się uśmiechała. 

Miesiąc temu minęliśmy się niedaleko ratusza. Jechał wolno samochodem, był za kierownicą, pomachał, jakby chciał mi powiedzieć, że z Rzeszowem nie zrywa, że patrzy, pilnuje, dogląda, martwi się, co będzie dalej z jego miastem. 

Teraz jest po TEJ drugiej stronie. Tam też zrobi porządek. „Domownikom” zazdroszczę. 

MARCIN KOBIAŁKA  

Reklama