Zdjęcie: Bartosz Frydrych / Rzeszów News

Po 10 miesiącach podkarpacki konserwator zabytków stwierdził, że pomnik Walk Rewolucyjnych w Rzeszowie nie jest jednak zabytkiem. To jeszcze nie oznacza, że pomnik zostanie zrównany z ziemią, ale w tym kierunku to zmierza.

Gra na zwłokę, zaciemnianie, komplikowanie, mnóstwo niejasności i przerzucanie się odpowiedzialnością – tak w skrócie można nazwać procedury, które dotyczą „symbolu Rzeszowa”, który od 2006 roku jest w rękach oo. Bernardynów. Ten, jak wiemy, podpada pod tzw. ustawę dekomunizacyjną i według różnych opinii Instytutu Pamięci Narodowej powinien zniknąć z przestrzeni publicznej już w październiku ub. r.

Wszystkie instytucje podległe wojewodzie podkarpackiemu Ewie Leniart (PiS) jednak skutecznie sprawę odwlekają, aby żadne decyzje nie zapadły przed jesiennymi wyborami do polskiego parlamentu. Jak wiadomo, kwestie związane z pomnikiem Walk Rewolucyjnych wzbudzają wiele emocji i mogłyby negatywnie wpłynąć na elektorat PiS, który o wyburzenie pomnika zabiegał od lat.

Przykładem złagodzenia radykalnego stanowiska PiS ws. pomnika był w ub. r. Wojciech Buczak, poseł PiS, który walczył w wyborach samorządowych o fotel prezydenta Rzeszowa. Widząc, że mieszkańcy licznie bronią pomnika Buczak zmienił zdanie z radykalnego „wyburzyć” na „zdjąć płaskorzeźby”. To miało mu pomóc w zyskaniu większej sympatii wśród wyborców. Nie udało się. Tadeusz Ferenc po raz piąty wygrał wybory. 

Kto na pomnik wyda „wyrok”?

Do marca 2018 roku coś z pomnikiem powinni byli zrobić zakonnicy. Ci, jak wiemy, nie zrobili nic. Nawet nie uczestniczyli w dyskusji na temat monumentu. Gdy raz udało nam się skontaktować z ojcem Rafałem Klimasem, gwardianem klasztoru oo. Bernardynów, ten stwierdził, że decydujący głos ws. pomnika będzie miał wojewoda, a klasztor nie wystąpi nawet o opinię do IPN.

Po kilku miesiącach Andrzej Dec, szef Rady Miasta Rzeszowa, ujawnił jednak, że zakonnicy zwrócili się do Instytutu o opinię, a ta jasno wskazywała, aby pomnik usunąć. Potem decyzję miała podjąć wojewoda Ewa Leniart. Ta sprytnie po tym, jak różne organizacje i osoby, w tym sam Wojciech Buczak, próbowali bronić pomnik przed całkowitym wyburzeniem, brzemię wydania ostatecznego „wyroku” przerzuciła na Wojewódzki Inspektorat Nadzoru Budowlanego.

Ten jeszcze procedury jednak nie rozpoczął, bo… podkarpacki konserwator zabytków 10 miesięcy zastanawiał się, czy wpisać pomnik do rejestru zabytków, czy też nie.

Do takich przydługawych rozważań konserwatora jeszcze w ub. r. skłonili działacze Stacji Rzeszów „Dziki”, którzy formalnie podlegają pod Fundację Rzeszowską. To właśnie oni pod koniec marca 2018 roku złożyli do zastępcy wojewódzkiego konserwatora zabytków, wniosek o natychmiastowe rozpoczęcie procedury wpisania pomnika do rejestru zabytków, by uchronić go przed wyburzeniem.

„Dzicy”: małostkowość i ślepota

22 stycznia br. przyszła decyzja odmowna, pod którą podpisała się Beata Kot, podkarpacki konserwator zabytków. W wyjaśnieniach Kot tłumaczy, że ma to związek z tym, że Bernardyni nie zajęli w tej sprawie stanowiska, a tym samym, wpis do rejestru zabytków byłby iluzoryczny, bo „opieka (…) nad zabytkiem obciąża głównie właścicieli zabytków” oraz „rodzi obowiązki po (ich) stronie”.

Fot. Podkarpacki Urząd Wojewódzki. Na zdjęciu Beata Kot

– Jesteśmy oburzeni tą małostkowością, wybiórczością, ślepotą. Zwlekanie z odpowiedzią i jej forma świadczy o tym, że dla konserwatora głos obywateli Rzeszowa jest nic nie warty i niemający znaczenia – mówi Bartosz Gancarczyk ze Stacji Rzeszów „Dziki”. – Czytając treść uzasadnienia odmowy, mamy również wrażenie jakby konserwator i jego zastępca nigdy nie widzieli pomnika na oczy – dodaje.

„Dzicy” rękami Fundacji Rzeszowskiej złożyli 4 lutego br. zażalenie do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Resort prof. Piotra Glińskiego ma 30 dni na odpowiedź. I tu znów wracamy do podkarpackiego nadzoru budowlanego. Dlaczego? Okazuje się, że dopóki nie zapadnie prawomocna decyzja o tym, czy pomnik jest zabytkiem, czy też nie nadzór swojego postępowania nie rozpocznie.

– Co do zasady wniesienie zażalenia nie wstrzymuje wykonania postanowienia, ale z uwagi na to, że sprawa jest dość medialna, kontrowersyjna i budząca duże emocje chcemy zaczekać aż minister rozpatrzy zażalenie – wyjaśnia Maria Sieńko, naczelnik wydziału orzecznictwa administracyjnego w Podkarpackim Nadzorze Budowlanym.

Decyzja dopiero po wyborach?

To oznacza teoretycznie kolejny miesiąc, albo i dłużej, czekania na decyzję MKiDzN i kolejne odwlekanie w czasie wydania „wyroku”. Już dziś można się spodziewać, że resort najprawdopodobniej przyzna rację podkarpackiemu konserwatorowi i jego decyzję podtrzyma.

Gdy tak się nie stanie teoretycznie sprawa powinna się zakończyć – pomnik jest zabytkiem, a tzw. ustawa dekomunizacyjna nie obejmuje obiektów chronionych. Ewa Leniart uważa jednak, że wpisanie pomnika do rejestru zabytków nic już nie da, bo chodzi o te obiekty, które były chronione przed wejściem w życie ustawy dekomunizacyjnej, czyli rokiem 2016.

Nie ma się co dziwić, że środowiska związane z PiS będą szukać furtki, aby pomnik jednak wyburzyć, ale nie przed jesiennymi wyborami do parlamentu. Gdy jednak resort kultury podtrzyma decyzję konserwatora, to wówczas nadzór budowlany rozpocznie procedurę zmierzającą do wyburzenia pomnika. Ta będzie zapewne w nieskończoność przedłużana.

Okazuje się, że mimo wcześniejszej korespondencji nadzoru budowlanego i IPN opinia wydana przez Instytut jest… stanowiskiem wstępnym. – Pomnik wówczas zakwalifikowano przez IPN, jako obiekt do którego należy podjąć działania związane z ustawą dekomunizacyjną – tłumaczy Maria Sieńko.

Będzie postanowienie zastępcze?

A to oznacza, że gdy nadzór w końcu rozpocznie swoje postępowanie, to znów będzie musiał czekać na opinię IPN i nie wiadomo, jak długo. Sieńko uprzedza też, że zażalenie na decyzję IPN może złożyć także właściciel obiektu, czyli Bernardyni, a to znów wydłuży procedury. Teoretycznie można przyjąć, iż klasztor nie będzie jednak odwoływał się od decyzji IPN, bo jest im na rękę zburzenie pomnika. Pozbędą się problemu.

Z drugiej strony, zgodnie z zapisami ustawy dekomunizacyjnej koszt usunięcia pomnika na tym etapie ponosi właściciel. Te oszacowano nawet na 40 mln zł. Czy klasztor wyda takie pieniądze? Raczej nie. Za brak wykonania decyzji grozi kara grzywny. Ta dla osób fizycznych to maksymalnie 50 tys. zł, dla jednostek administracyjnych do 200 tys. zł. W tej chwili nie wiadomo, w jakiej kategorii znalazłby się klasztor. 

Niemniej jednak, jeżeli pomimo zastosowania takich środków przymusu pomnik dalej nie zostanie wyburzony, nadzór wyda tzw. postanowienie zastępcze. Pomnik zostanie wyburzony, a kosztami operacji będzie obciążony właściciel obiektu. Inspektorzy nadzoru budowlanego przewidują, że do takiego etapu dojdą nie wcześniej jak za rok, może 2 lata.

Jak zareagują obrońcy pomnika?

Komu służy więc takie nieustanne przeciąganie podjęcia decyzji? Paradoksalnie samemu pomnikowi. PiS, choć od wielu lat zabiega o wyburzenie monumentu, wie, że gdy podejmie radykalną decyzję może stracić poparcie części swojego elektoratu w Rzeszowie. Czeka więc do wyborów. Jesienią może jednak zmienić się władza, która zawiesi wykonywanie ustawy.

Gorzej będzie, gdy PiS jednak znów wygra. Wówczas to, co obecnie idzie, jak krew z nosa może dostać turbo przyspieszenia. Być może obrońcy pomnika, którzy zapowiadali, przykucie się do niego, jeżeli ktoś na pomnik podniesie rękę, będą musieli się do tego scenariusza jednak przygotowywać. 

(jg)

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama