Prezydent Tadeusz Ferenc  udzielił portalowi samorządowemu wywiadu, w którym stwierdza, że rada miasta jest niepotrzebna. Wystarczyłby sam prezydent i jego zastępcy. Powołuje się przy tym na przykład Ameryki, w której – jak twierdzi – wybierany jest burmistrz i jego zastępcy, a rada jest siedmioosobowa.  Całość wywiadu jest tu. Domyślam się, że ten przykład pochodzi z Gainesville, miasta partnerskiego Rzeszowa, które odwiedziliśmy w ubiegłym roku.  Opis nie jest zbyt dokładny, jednak gorsze są wynikające z tego poglądu zachowania. W rzeczywistości w Gainesville jest tak. Tamtejsza rada miasta, zwana Komisją Miejską, faktycznie składa się z 7 członków (commisioners), ale tylko dwóch z nich pełni stanowiska zastępców. Wszyscy oni są wybierani w wyborach, podobnych do naszych. Przy tym 4 z nich wybieranych jest w jednym z czterech okręgów, na które podzielone jest miasto, a dwóch wybierają wszyscy mieszkańcy (komisarze at all) – jeden z nich reprezentuje afroamerykanów. Siódmym członkiem komisji jest burmistrz wybierany w wyborach bezpośrednich. Obradom komisji przewodniczy burmistrz – nie ma więc funkcji przewodniczącego rady miasta. Jednego z zastępców powołuje burmistrz, a drugi jest członkiem Komisji. Komisja (podkreślam: Komisja) powołuje jeszcze kilku urzędników. Są to: audytor miasta, sekretarz rady, menedżer zarządzający obiektami Użyteczności publicznej, szef biura obsługi prawnej, menedżer miasta. Faktem jest natomiast, że tamtejsi radni mają większe uprawnienia niż nasi i bezpośrednio uczestniczą w zarządzaniu miastem.

Nie jest także prawdą, że radni w Gainesville są wybierani co pół roku. Owszem są oni wybierani w różnych terminach, ale bierze się to z tego, że kadencja każdego radnego trwa 4 lata. I jeśli któryś z nich w przeszłości z jakiegoś powodu zrezygnował ze swojej funkcji, to wybiera się nowego również na 4 lata. Po iluś tam latach terminy wyborów poszczególnych radnych mogą się dokładnie rozjechać, ale nie wynika to z zasady cyklicznej wymiany części składu rady.

Jest to oczywiście inny model niż nasz i warto by dyskutować, czy lepszy. Parę zdań komentarza na ten temat napiszę przy następnej okazji. Póki co jednak, w Polsce to rada jest organem stanowiącym i należało by ten fakt respektować. Tymczasem nasz prezydent coraz częściej o tym zapomina i Radę szanuje dopóty, dopóki jest mu posłuszna (vide słynne: koalicjant nie głosuje mi tak jak trzeba). Problemy zaczynają się wtedy, kiedy radni ośmielają się mieć zdanie odmienne. Wówczas zabierający głos niezgodnie z jego intencją, mogą się spodziewać nie tylko krytyki swoich poglądów, ale nawet wycieczek osobistych, albo – delikatnie mówiąc – impertynencji.

Reklama