W partiach i komitetach wyborczych trwają intensywne przygotowania do 16. listopada. W tym dniu odbędą się wybory samorządowe. Spraw do załatwienia jest mnóstwo i gorączka narasta. Oprócz poważnych, jak wybór kandydatów, ale i wzajemne ich przeciąganie pomiędzy listami, które przybiera chwilami zasmucający wymiar, są i problemy drobne. Czasem humorystyczne, a czasem irytujące. Oto przykład tego drugiego.

Zgodnie ze stosowną ustawą, kandydaci muszą złożyć oświadczenie lustracyjne, albo – jeśli je już kiedyś składali – oświadczyć że to zrobili. Istnieje oczywiście gotowy formularz, na którym należy wpisać: kiedy to oświadczenie się złożyło, komu i w związku z czym. Mało kto pamięta takie szczegóły.

A jeśli jeszcze funkcjonuje w sferze publicznej, to powodów do składania takiego oświadczenia mógł mieć parę. Mogłoby się wydawać, że wystarczyłoby wpisać przybliżoną datę (np. sam rok), a urzędy pomiędzy sobą zweryfikują takie szczegóły, jeśli będą tego potrzebować (kiedy i po co to inna sprawa).

Jednak interpelowany telefonicznie w tej sprawie pracownik Biura Wojewódzkiego Komisarza Wyborczego (a może i on sam, bo nie ma zwyczaju się przedstawiać), twierdzi, że data musi być dokładna. No więc kandydaci dzwonią do Instytutu Pamięci Narodowej i pytają. Ale tam jest tylko jeden numer obsługujący tę kwestię, a liczba kandydatów w całym województwie idzie w tysiące, więc dodzwonić się nie jest łatwo.

Mnie się udało za trzecim razem i datę uzyskałem, ale – gapa – nie zapytałem do kogo i po co to oświadczenie składałem. Więc dzwonię jeszcze raz, no bo jak się w czymś pomylę, to kto wie czy moje dokumenty nie zostaną odrzucone. Pytam o to potencjalne odrzucenie u Komisarza Wyborczego, ale tam  z wyraźną niecierpliwością mówią, że to nie ich sprawa. Nawet się specjalnie nie dziwię temu zniecierpliwieniu, bo kolejne tego rodzaju pytanie może rzeczywiście wkurzyć.

Na razie jestem po 3 próbach dodzwonienia się do IPN. Może w końcu uda się dowiedzieć, po co i komu składałem to oświadczenie w 2007 roku.

Reklama