To były pierwsze w moim życiu wybory, na które chciałem iść i wiedziałem na kogo chcę głosować.

Byłem członkiem komisji wyborczej w moim obwodzie (Automobilklub na rogu ulic Wyspiańskiego i Krakowskiej). Przewodniczącym był tutejszy milicjant – podkreślić trzeba, że zachowywał się przyzwoicie. Zostałem jego zastępcą, ale szybko się okazało, że nie bardzo sobie radzi, więc ciężar organizacji liczenia spadł na mnie. Muszę przyznać, że to był słodki ciężar.

Głosy do sejmu liczyliśmy parami – on czytał nazwiska ja stawiałem kreski. Do dzisiaj nie mogę tego pojąć, ale on wtedy był pełen wiary w zwycięstwo jego komunistycznej formacji. Lokalnym kandydatem strony solidarnościowej do Sejmu był śp. Adam Matuszczak. Więc mój partner w liczeniu, tylko z rzadka przerywając innym nazwiskiem, coraz bardziej zgaszonym głosem czytał: Matuszczak, Matuszczak, Matuszczak. A po jakimś czasie, pewnie żeby skrócić te swoje męki: Matusz, Matusz, Matusz.

A ja stawiałem kolejne kreski, nie bardzo jeszcze sobie zdając sprawę, że uczestniczę w ważnym historycznym wydarzeniu. Świadomość tego, że oto dokonuje się przełom, że już nic nie będzie takie, jak niegdyś, docierała powoli w ciągu następnego dnia. Pamiętam powszechną radość, żeby nie powiedzieć euforię.

Nasza droga do wolności składała się z wielu kroków. Ten był jednym z ważniejszych. Można się spierać, czy najważniejszym. Dla mnie tak. Dlatego, kiedy słyszę, jak jeden z drugim ględzi, że tamte wybory nie były całkiem wolne, więc nie ma czego świętować, to odpowiadam. Oczywiście, że nie były, ale przełomowe w nich było to, że mogliśmy bez przeszkód zgłosić swoich kandydatów i ich wybrać. A oni potem nie zostali, jak w latach 40, wsadzeni do więzień. Dlatego to był krok ważny, a nawet przełomowy i zasługuje na upamiętnienie i świętowanie.

Przeciwnicy uczczenia tego wydarzenia wymyślili jeszcze jeden kuriozalny argument. Otóż w tym samym dniu 4 czerwca, tylko że trzy lata później, ich zdaniem dokonała się jakaś rebelia (uwaga: nowe słowo z przekazu dnia), albo zdrada w postaci odwołania rządu Jana Olszewskiego.

Pomijając już to, że przypadkowy zbieg dat jest żadnym argumentem w kwestii oceny wagi wyborów z 4 czerwca 1989 roku, to przecież argument ten jest także chybiony dlatego, że rząd Olszewskiego był najgorszym rządem III RP i całe szczęście, że został szybko i skutecznie, przy zachowaniu niezbędnych demokratycznych procedur, odwołany.

Bo może i chciał, jak mówi dziś Jan Olszewski, odciąć komunistów od wpływów, ale zabrał się do tego wyjątkowo nieudolnie, wywołując skutki odwrotne od zamierzonych. Podobnie jak zepsuł, czy zaniechał wiele innych spraw, które wymagały skutecznego rządzenia.

Toteż rocznicę wyborów z 4 czerwca 1989 roku powinniśmy świętować. Bo okoliczności to uzasadniają, a racja stanu wymaga.

Reklama