Ponad 50 osób wzięło udział w marszu „Stop hałasowi od autostrady”, który przeszedł w sobotę ulicami Rzeszowa. Ich uczestnicy domagali się budowy ekranów akustycznych przy autostradzie A4.
Problem dotyczy całej Polski, a na Podkarpaciu w tej chwili najbardziej odczuwają go mieszkańcy, których domy znajdują się na trasie ponad 40-kilometrowego odcinka A4 Rzeszów – Jarosław. Został on oddany do użytku w lipcu 2016 r. i był ostatnim fragmentem prawie 170-kilometrowego odcinka podkarpackiej części autostrady.
Działki sprzedali, ekranów nie ma
W 2012 roku za rządów PO-PSL ówczesny minister ochrony środowiska Marcin Korolec wydał rozporządzenie podnoszące dopuszczalne normy hałasu – z 55 do 61 decybeli. Miało to związek z budową ekranów akustycznych przy powstających autostradach. To był wówczas czas „boomu” budowlanego” autostrad i dróg ekspresowych w całym kraju.
Decyzję ministra ochrony środowiska opiniowało Ministerstwo Zdrowia, które uznało, że podniesienie norm hałasu powinno być tylko tymczasowe, szczególnie, że Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), której Polska jest członkiem, zaleca poziom 55 decybeli. Kłopot w tym, że normy są nadal podwyższone. Ani poprzedni rząd, ani obecny nie chcą nic z w tej sprawie zrobić.
– Mieszkańcy, których domy znajdują się 50-60 metrów od autostrady, zostali oszukani. Jak dostawali odszkodowania za sprzedaż działek pod inwestycje, byli zapewniani, że oprócz nowej drogi będą mieli ekrany akustyczne, chroniące przed hałasem. Działki sprzedali, ekranów nie ma – mówi Łukasz Belter, szef Stowarzyszenia Wiedza i Rozwój „Kopernik” z Czarnej koło Łańcuta, które jest inicjatorem akcji „Stop hałasowi od autostrady”. Protesty mieszkańców popiera także Kongres Nowej Prawicy.
Tylko na odcinku A4 Rzeszów – Jarosław z całodobowym hałasem musi żyć kilkanaście tysięcy mieszkańców. – Ludzie w ogródkach mają autostrady bez ekranów, a samochody jeżdżą z prędkością 140 km/h – twierdzi Belter.
Ofiary zmiany antyministra
W Łukawcu mieszka pan Paweł. Jego dom znajduje się ok. 700 metrów w linii prostej od A4. Pan Paweł wcześniej przez 16 lat mieszkał w Rzeszowie na osiedlu Nowe Miasto. Wyprowadził się na wieś, bo miał dość miejskiego hałasu. Po wybudowaniu autostrady na wsi ma jeszcze gorzej.
– Przez cały dzień i całą noc kierowcy jeżdżą A4 czterokrotnie szybciej niż w mieście, w którym ruch zamiera po godz. 23:00. Po wybudowaniu autostrady nie mogę w lecie otworzyć okna, ponieważ cały czas słychać szum, dźwięk silników i gwizd kabin ciężarówek. Szum jest taki, jakby cały czas chodził w domu okap na pierwszym biegu. Wszyscy jesteśmy ofiarami zmiany, wbrew zaleceniom WHO, norm hałasu przez antyministra środowiska w 2012 r. Przed 2012 r. ekrany budowali zwierzętom w lesie, a teraz nie chcą zabezpieczyć ludzi – mówi pan Paweł.
Mieszkańcy domów znajdujących się przy autostradzie przegrywają walkę o spokój i zdrowie. Po Euro 2012 zaczęły się pojawiać głosy, po co w Polsce powstało aż tak dużo ekranów akustycznych, które w wielu miejscach kraju zaburzyły krajobraz.
Rząd oraz Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad tłumaczyli, że do budowy ekranów zobowiązały ich unijne przepisy. W 2014 roku budowę ekranów ukróciła Najwyższa Izba Kontroli, która uznała, że ekranów nie powinno się budować w szczerych polach. Dwa lata temu Ministerstwo Środowisko uznało, że jeżeli ekrany mają gdzieś być budowane to tylko w tych miejscach, w których ludzie nie planują stawiać domów.
Gra na zwłokę
Problem rozwiązano tylko częściowo, bo w okolicach domów, przy których wybudowano autostradę, a nie wybudowano dotychczas ekranów, nie można ich już stawiać. Byłoby to możliwe tylko wtedy, gdyby zostały obniżone normy hałasu do poziomu zalecanego przez WHO. A rząd PiS nie chce norm obniżyć, bo wie, czym to pachnie – wpompowaniem dziesiątek milionów złotych w budowę ekranów. A na to prawdopodobnie nie ma już pieniędzy.
Protestujący mieszkańcy domagają się przeprowadzenia pomiarów hałasu na odcinku A4 Rzeszów – Jarosław. I tutaj są kolejne urzędnicze schody. Wojewoda podkarpacki oraz Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Rzeszowie uważają, że pomiary hałasu można przeprowadzić przed upływem 12 miesięcy po oddaniu inwestycji do użytku, a GDDKiA, że najwcześniej po roku, czyli w tym przypadku w lipcu 2017 r.
– Różne instytucje w różny sposób interpretują te same przepisy. To celowe odbijanie piłeczki, by grać na zwłokę, by nie wybudować ekranów. Zwłoka jest im na rękę, bo nie muszą ponosić kosztów. Ten problem teraz mają mieszkańcy domów przy A4 Rzeszów – Jarosław. Za chwilę będą go mieli mieszkańcy Przybyszówki, gdzie budowana jest droga ekspresowa S19. Problem będą mieli też mieszkańcy Rzeszowa, gdy miasto zacznie budować obwodnicę południową – twierdzi Łukasz Belter.
Szyszko nie przywraca
W sobotę w Rzeszowie ponad 50 osób przeszło w marszu „Stop hałasowi od autostrady”. Mieszkańcy sprzed siedziby TVP Rzeszów przy al. Kopisto przeszli pod Urząd Wojewódzki przy ul. Grunwaldzkiej, a następnie przed siedzibę rzeszowskiego oddziału GDDKiA, gdzie marsz został zakończony. Brał w nim udział także europoseł Nowej Prawicy Stanisław Żółtek.
Inicjatorzy marszu zbierają podpisy pod obywatelskim projektem ustawy nakazującej przywrócenie norm hałasu zgodnych z zaleceniami WHO. Chcą zebrać 100 tys. podpisów i złożyć je do marszałka Sejmu.
– Dziwi nas, że obecny minister ochrony środowiska Jan Szyszko nie chce obniżyć norm. To właśnie on w 2007 r., gdy także był ministrem za pierwszych rządów PiS, te normy ustalił. To w ogóle jest śmieszne, że musimy walczyć o coś, co zaleca WHO. Walczymy o minimum – przekonuje Łukasz Belter.
Więcej informacji na temat inicjatywy „Stop hałasowi od autostrady” można znaleźć także na stronie: wir.kopernik.pl
https://www.youtube.com/watch?v=SbWUL304AVg&feature=youtu.be
marcin.kobialka@rzeszow-news.pl