Fot. Sebastian Stankiewicz / Rzeszów News. Na zdjęciu Anna Stańko

– To symboliczne, że mogliśmy świętować w miejscu Tego końca i w miejscu Tego początku – mówi Anna Stańko, córka nieżyjącego Tomasza Stańki, wirtuoza trąbki o światowej sławie.

W piątek 12 lipca przy fontannie multimedialnej w Rzeszowie odbył się rewelacyjny koncert „Toast urodziny dla Tomasza Stańki”. Na scenie zagrali: wybitny amerykański trębacz Wadada Leo Smith, amerykański Kwartet Tomasza Stańki (David Virelles, Gerald Cleaver, Sławomir Kurkiewicz) oraz grupa Skalpel.

Koncert odbył się z okazji 77. urodzin Tomasza Stańki. Urodzony w Rzeszowie słynny trębacz jazzowy zmarł 11 lipca 2018 roku. Na sobotnim „Toaście…” była Anna Stańko, córka i wieloletnia menadżerka Tomasza Stańki. 

Marcin Kobiałka: Jaki Rzeszów opowiedział Pani tata?

Anna Stańko: – Tata nie był opowiadaczem od historii rodzinnych. Nie mam dużo anegdot rodzinnych. Pamiętam babcię, która tutaj się wychowała, chodziła przez śnieg ze Zwięczycy do szkoły. Tutaj się wychowała i stworzyła nowe życie rodzinne Stańków. Tata mówił, że Rzeszów jest miejscem, które kocha. Nie mieszkał tu długo [w wieku 7 lat wyjechał wraz z rodziną do Krakowa – przyp. red.], ale właśnie w Rzeszowie po raz pierwszy tata otworzył oczy. Rzeszów na zawsze pozostanie w jego sercu. 

A w jakich momentach mówił o Rzeszowie? 

– Naprawdę wzruszył się, gdy w 2014 miasto przyznało mu tytuł Honorowego Obywatela Rzeszowa, a także wtedy, gdy zaproszono go do napisania hejnału Rzeszowa. To było dla niego bardzo ważne i symboliczne. Hejnał „Na cztery strony świata” to część taty, która została w Rzeszowie. Czuł się wspaniale, że miasto tak o nim pamięta. 

Często mówił o Rzeszowie? 

– Tata nie był osobą, która często mówiła o rzeczach tego świata. Częściej mówił o muzyce, filozofii życia, niekoniecznie o miejscach, ale Rzeszów był bardzo bliski jego sercu z jego krajobrazem, klimatem, z ludźmi, ze wspomnieniami. 

Bywa Pani w Rzeszowie? 

– Często nie, ale na pewno to wspaniała część Polski, blisko Bieszczad, natury, dzikości.

Po śmierci Pani ojca pojawiły koncepcje, by Rzeszów stworzył jakiś festiwal imienia Tomasza Stańki. Bierze Pani udział w tych rozmowach? 

– Rozmawiano ze mną o tym w tamtym roku. Jeden festiwal imienia mojego taty już jest – w Bielsku Białej. Myślimy o innych wspólnych koncepcjach. Na razie w Rzeszowie jest „Toast…”. Co więcej? Zobaczymy. Rzeszów dużo robi, by pamiętać o tacie. „Toastowi…” towarzyszy duża energia. Myślę, że będzie się on co roku odbywał w Rzeszowie. 

To symboliczne, że mogliśmy świętować w miejscu Tego końca [w czwartek „Toast…” odbył się w Warszawie, gdzie Tomasz Stańko zmarł – przyp. red.] i w miejscu Tego początku. Marzy mi się, by „Toast…” któregoś dnia zawitał też w góry. Tata kochał chodzić po górach. Marzę o małym dniu w Bieszczadach, żeby się wspinać i na szczycie słuchać muzyki taty. 

Rozmawiał: Marcin Kobiałka

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama