„Sąd rodzinny powinien im odebrać prawo do opieki nad dzieckiem!” – pisze w liście do Rzeszów News pan Sebastian w odpowiedzi na list małżeństwa, które jest zszokowane warunkami na oddziale pediatrycznym w Szpitalu Miejskim w Rzeszowie.
[Not a valid template]
W niedzielę (1 marca) opublikowaliśmy list małżeństwa z Rzeszowa, którego synek był na oddziale pediatrycznym. Rodzice opisali warunki, z jakimi się spotkali – stare sale, nieprzystosowane do pobytu matek z dziećmi, worki na śmieci zmieniane raz w tygodniu, wanna dla dzieci myta raz w tygodniu, jeden czajnik na cały oddział, matki zmuszane do spania na podłodze, plastikowe krzesła…
Po liście małżeństwa otrzymaliśmy kolejny list, tym razem pana Sebastiana, który oddział pediatryczny szpitala na ul. Rycerskiej w Rzeszowie przedstawia z innej strony. Skrytykował też rodziców, którzy odważyli do nas napisać o swoich doświadczeniach.
LIST
Ze zdumieniem czytam artykuł od „anonimowego małżeństwa”, które to „pierwszy raz było w miejskim szpitalu”. Otóż, jako osoba która z własnym dzieckiem spędziła tam kilka dni, pragnę przedstawić szpital i oddział z punktu widzenia osoby zdrowej na umyśle, a nie rozwydrzonej mamusi, która nie potrafi sobie poradzić bez łóżka i czajnika elektrycznego.
Otóż trafiliśmy na oddział (ja i moja córka), przywiezieni przez karetkę pogotowia na izbę przyjęć do szpitala przy ulicy Rycerskiej w Rzeszowie po moim wezwaniu pogotowia do obficie wymiotującej cały wieczór mojej córki. Pogotowie zawiozło nas do szpitala na Rycerskiej (było najbliżej). Zostaliśmy przyjęci szybko i bez zbędnych ceregieli – szybka diagnoza, szybkie badania i od razu wkłucie i podanie kroplówki.
Pielęgniarki szybko zaprowadziły nas do sali, w której znajdowały się dwa łóżka – jedno z szafką nocną, w bezpośredniej bliskości umywalki wybrałem ze względów praktycznych – wymioty – to i bliskość umywalki się przyda.
Warunki na sali raczej surowe (nie powiem, że spartańskie) pościel czysta, zapach typowo szpitalny – sterylny. Sala „zużyta” raczej, ale nie zniszczona – widać było wyświechtaną podłogę, skrzypiące drzwi i mocno sfatygowane łóżko. Sprzęty raczej stare – ale czyste i sprawne.
To nie piąta gwiazdka, ale…
Pierwsza noc upłynęła raczej niespokojnie – córeczka wymiotowała – a kiedy już nie miała czym – po prostu się męczyła – guzik mnie obchodziło, czy wymiotuje do porcelanowej, czy metalowej umywalki oraz, czy buzię przemyję jej wodą z kranu, czy z „jedynego czajnika na oddziale”. Najważniejsze było jej zdrowie.
Drugiego dnia rano, po podaniu leków, dostaliśmy śniadanie – owszem nie było to „fłagra” i szampan – tylko zwykły chleb, kosteczka masła i rodzaj wędliny typu „szynka mielona”.
Nie jest to piąta gwiazdka w kategorii TopChef, ale na pewno zdecydowana większość Polaków je takie kanapki na śniadanie. Ot, normalne tanie jedzenie.
Zostaliśmy poproszeni o „nasiusianie” do kubeczka, znowu pobrana była krew do badań, wymieniono po nocy kroplówkę i dano nam czas wolny.
Otóż okazało się, że na oddziale jest PRZEDSZKOLE! Dziwne, prawda?
Sprawa ma się tak – jest na oddziale sala zabaw, gdzie przychodzi pani nauczycielka/animator i opiekuje się wszystkimi dziećmi, które są w stanie samodzielnie siedzieć – piosenki, muzyka na żywo, wycinanki, zabawy ruchowe – czyli coś czego w życiu bym się nie spodziewał! A już na pewno nie w szpitalu!
Masa zabawek, pufy, materace i obsługa od 8:00 do 17:00! Normalnie mogłem zostawić córcię niczym w przedszkolu, pójść do domu, zjeść śniadanie, wykąpać się, przebrać, zrobić zakupy i wrócić!
Ba! Córcia nie chciała stamtąd wychodzić! No bo była tam masa dzieci! A sala jest dostępna CAŁODOBOWO! – jest telewizor – stary, bo stary – ale jest. Jest DVD, są bajki i zabawki.
Pół chałupy do szpitala
Czyli podsumowując na oddziale można spokojnie IŚĆ DO PRACY NA 8 GODZIN I WRÓCIĆ! Ale nie – większość rozwydrzonych mamusiek musi spakować pół chałupy, dwie szafy i koczować na oddziale robiąc z opieki nad dzieckiem w szpitalu ISTNY PIKNIK!
Zjeżdżają się całe rodziny, wujek, ciotka, ciotka wujka, siostra babci, ojciec stryjenki, kuzyn, kuzynka, babcia, dziadek, etc.
I robią rejwach od 8 rano do późnych godzin wieczornych, bo przecież rodzina przyszła odwiedzić wnusię, córusię, kuzynkę, bratanka, chrześniaczkę… A tak naprawdę to przychodzą pogawędzić z mamusią, jak to warunki są straszne.
BO biedna mama śpi na podłodze…. A może głupia mama? Ja spałem ze swoją córką na jednym łóżku – dało się? Dało.
Pościeli, łóżek polowych, materacy, namiotów, karimat i plecaka nie potrzebowałem – dziwne, nie?
Czajnik elektryczny? Nawet nie przeszło mi przez myśl pytać o coś takiego! Na parterze jest automat – z kawą, latte, cappucino, machiato, espresso, czarną i jaką tylko kto zamarzy! Kosztuje cały 1zł!
Ale nie – rozwydrzona mamusia musi mieć stały dostęp do wrzątku, żeby zaparzyć kawunię całej rodzinie! Bo przecież „czym chata bogata!”, a z automatu, jak się schodzi 10 osób dziennie w odwiedziny, to drogo wyjdzie!
Nie żłopać 10 kaw
W szpitalu jest możliwość wypicia kawy i herbaty i nie potrzeba do tego osobnego czajnika na każdą salę/łóżko – powód – wystarczy nie żłopać 10 kaw z połową rodziny i jest ok. W razie „w” jest na dole automat – 90% mamuś tam będących nigdy nie piło świeżo mielonej kawy parzonej pod ciśnieniem 10 barów, więc mają niebywałą okazję spróbować (te szczyny z fusami, które zalewacie wrzątkiem i częstujecie tym rodzinę na oddziale to nie jest kawa).
Mało tego – w niedzielę przechadza się po oddziale ksiądz – pomijając kwestię wiary i abstrahując od przekonań – człowiek ten jest bardzo podnoszącym na duchu aniołem, który pozwala wyżalić się i daje nadzieję.
Jeśli komuś to nie odpowiada – nie musi z nim rozmawiać – ja chętnie wdałem się w dyskusję.
W szpitalu jest możliwość zjedzenia co tylko dusza zapragnie – otóż (tutaj uwaga – może wydawać się to dziwne, ale…) NIE MA STRAŻNIKA PRZY WEJŚCIU, A W OKNACH NIE MA KRAT!
Można w każdej chwili wyjść (choćby do jednego sklepu na przeciwko – lub CAŁEGO PASAŻU W ODLEGŁOŚCI 100 METRÓW!) i kupić wszystko od kartofli po żabie udka (w promieniu 100 metrów od wyjścia głównego szpitala są sklepy JABŁUSZKO, SPOŁEM, ŻABKA, ABC, BIEDRONKA, LIDL) Ale nie… Rozwydrzona mamusia musi mieć śniadanie w stylu restauracyjnym! To idź i sobie kup i zrób!
Pomijając fakt, że ja, jako samotny ojciec, byłem w stanie sobie poradzić z takimi „spartańskimi” warunkami jakimi były:
– brak czajnika elektrycznego!
– wspólna toaleta!
– brak osobnego łóżka dla mnie!
– „szpitalne” jedzenie….
To trzeba przyznać, że pobyt w JAKIMKOLWIEK szpitalu nie należy do przyjemnych.
Jednak to, co przeczytałem w artykule, do którego się odnoszę, oznacza jedno – „anonimowemu małżeństwu” sąd rodzinny powinien odebrać prawo do opieki nad dzieckiem! Jeśli nie potrafią sobie poradzić w szpitalu, to jak oni sobie radzą w prywatnym życiu ?
Była chora, wyszła zdrowa
Podsumowując:
– warunki – typowo „gierkowskie” – stare, zużyte , ale czyste i sprawne.
– jedzenie – typowo szpitalne – zawiera to, co potrzeba – smakuje, jak smakuje – nikt nie zmusza nas do jedzenia – nikt nie zabrania przynosić swojego (zresztą na oddziale karmi się dzieci, a nie matki – stąd dzieci i tak jedzą to co da im mama)
– opieka – jest przedszkole na oddziale – normalnie można iść na 8 godzin do pracy – a malutkie dzieci – nie umrą z głodu, nic i nie będzie – są pod opieką lekarzy – mamy nie są tam potrzebne 24h na dobę!
Ocena ? A co tu oceniać ? Przyjechałem do szpitala z chorą córką – wyszedłem ze zdrową. Reszta nie ma znaczenia. A rozwydrzone mamusie, które muszą pić kawusię – pozdrawiam serdecznie.
PAN SEBASTIAN
PS. Pozdrawiam serdecznie cały zespół z oddziału i przeserdeczną panią animator (przepraszam, że nie pamiętam, jak się nazywa)! Dziękujemy!
PS2. Na pytanie: „Gdzie wtedy była mama”, odpowiadam – zmarła dwa lata temu.
Śródtytuły w liście pochodzą od redakcji.
redakcja@rzeszow-news.pl