Chodzi o most na Wisłoku łączący ulicę Rzecha z Lubelską. To ma być potężna jak na Rzeszów estakada za ok. 180 mln złotych.Przetarg w trybie „zaprojektuj i wybuduj” został już dawno rozstrzygnięty, projekt jest opracowany, a klauzula zawarta w umowie ze zwycięzcą przetargu pozwalała nam odwlec decyzję o rozpoczęciu umowy do czasu zgromadzenia niezbędnych środków.
Z funduszy unijnych udało się zebrać na razie tylko 92 mln. Resztę Miasto musiało znaleźć samo. Wprawdzie możemy mieć nadzieję, na pozyskanie jeszcze jakichś dodatkowych środków na zakończenie unijnej perspektywy, kiedy ktoś zrezygnuje z jakiegoś projektu, ale na dziś musieliśmy wskazać źródło finansowania we własnych dochodach lub kredytach. I to się, jak z oddali rozumiem, udało (od paru dni jestem poza Rzeszowem).
Decyzja o podjęciu tej budowy była tym trudniejsza, że można było również mieć nadzieję, iż to przedsięwzięcie zostanie w 85% sfinansowane w nowej perspektywie. A wtedy nasz wkład byłby zdecydowanie mniejszy. Ale pewności nie ma, więc może lepiej było brać co jest niż ryzykować, że nie dostaniemy nic.
Sprawa ma jeszcze jeden aspekt. Otóż ta przeprawa to dopiero początek większego przedsięwzięcia, jakim jest obwodnica północna naszego Miasta. Bez jej kontynuacji na zachód – do ulicy Warszawskiej i potem Krakowskiej znaczenie tego mostu nie będzie odpowiednie do skali tej inwestycji. Dlatego gdyby się okazało, że w nowej perspektywie da się przeprowadzić finansowanie dużych inwestycji drogowych, to trzeba będzie zabiegać o pieniądze na kontynuację tego ciągu komunikacyjnego.
Żeby to wszystko podomykać trzeba było m.in. zrezygnować z kilku mniejszych przedsięwzięć. To może być dla niektórych bolesne. Ale tak trzeba robić, kiedy otwierają się tego rodzaju szanse. Pomimo oczywistego ryzyka. A na małe zadania jeszcze przyjdzie czas. Czas również pokaże, czy warto było to ryzyko podjąć. Ja wierzę, że tak.