Ekstremalna Droga Krzyżowa z Rzeszowa. „Jeden Bóg, różne ścieżki”

Najwięcej osób, bo aż 198 poszło do Czudca, najmniej do Przemyśla. Na najdłuższa trasę licząca 102 km zdecydowało się 21 osób. Po co? Aby w ciszy i skupieniu przeżyć coś niesamowitego podczas Ekstremalnej Drogi Krzyżowej z Rzeszowa.

 

Chociaż w kalendarzu mamy już wiosnę od kilku dni, to na zewnątrz wciąż aura zimowa. W godzinach wieczornych temperatura waha się w granicach zera. Gdy wówczas postoimy chwilę na zewnątrz da odczuć się wciąż przeszywające zimno.

I w takiej właśnie aurze ponad 900 osób przyszło w piątek przed 20:00 do kościoła garnizonowego przy ul. Reformackiej. Po co? Aby wziąć udział w mszy świętej, która poprzedziła V Ekstremalną Drogę Krzyżową w Rzeszowie.

Na czym polegało to wyzwanie? Na przejściu jednej z 13 tras, które w tym roku przygotowali organizatorzy w ciszy, skupieniu i modlitwie. Po co? Aby powiedzieć Bogu „jestem tutaj nie dlatego, że masz coś dla mnie zrobić, jestem, bo chcę się z Tobą spotkać”.

Każda przygotowana przez organizatorów trasa miała różne długości i różne miejsca zakończenia. Najwięcej osób zapisało się na trasę „błękitną”, która kończyła się w Sędziszowie Małopolskim (33 km). Było ich aż 198. W kierunku Czudca (43 km) udały się 122 osoby. Na Łańcut (27 km) postawiło 122 uczestników, Strzyżów (28 km) – 97, Dynów (40 km) – 80, Borek Stary (46 km) – 70.

Z kolei Krosno (64 km) wybrały 22 osoby, Starą Wieść (61 km) – 14, Przemyśl (83 km) – 4, a Mielec – 11. Trasę „czarną”  do Pustelni św. Jana z Dukli, która liczy aż 102 km wybrało 21 uczestników.

– Z roku na rok mamy coraz więcej uczestników EDK. W ub. r. było ich 800, w tym już ponad 900. Dlaczego tak jest? Bo widać, że ludzie chcą podejmować wyzwanie w swoim życiu, przemyśleć je, coś w nim zmienić – wyjaśnia Tomasz Frydrych, jeden z koordynatorów EDK Rzeszów.

Wśród wyjątkowo licznej grupy uczestników EDK można było znaleźć ludzi młodych: 20-, 30-latków, ale nie brakowało też i tych bardziej dojrzałych. Każdy z nich był ubrany w wygodne buty, ciepłą kurtkę, czapkę, szalik, rękawiczki, kijki do nordic walking i obowiązkowo odblaski i plecak. A w nim trochę jedzenia – kanapki, jakiś baton na wzmocnienie, woda do picia, kawa i herbata w termosie.

Ważnym elementem wyposażenia były również średniej wielkości krzyże drewniane wykonane własnoręcznie, które doczepiano do plecaków. Do tego w ręku rozważania stacji Drogi Krzyżowej.

Wśród licznej grupy, która w piątkowy wieczór zgromadziła się przed kościołem garnizonowym znaleźli się Sylwia, Monika i Damian. Dziewczyny w EDK brały udział drugi raz, z kolei ich kolega już trzeci. Razem szli do Strzyżowa.

Dlaczego się na to zdecydowali ponownie na udział w EDK? – Bo to wciąga, bo głupio było nie iść. Bo podczas EDK przeżywa się inaczej stacje niż zazwyczaj. Bo to okazja do tego, aby chociaż raz w roku zrobić coś innego niż zazwyczaj – tłumaczą wspólnie swoją decyzję.

Monika przy okazji wspomina swoją pierwszą EDK. – Wtedy idzie się mniej świadomie, bo nie do końca zdajemy sobie sprawę z tego, co nas czeka. Gdy zdecydowałam się pójść drugi raz, to miałam już nieco obawy, czy sobie poradzę, czy podołam, ale mimo to chciałam iść – mówi Monika.

Cała trójka przyznaje, że przy takich wyprawach na początku jest entuzjazm, później, zwłaszcza, gdy się nie zna dobrze trasy przychodzi czasem dezorientacja. Jedyne obciążenie to fizyczne – po przejściu wybranej liczby kilometrów nogi jednak bolą, czasem puchną. Nocna aura i leśne drogi nie wpływają jednak obciążająco na psychikę.

– Przy takiej wyprawie jest zaduma, bo noc ku temu sprzyja. Jest duchowe wyciszenie, skupienie, ale pod warunkiem, że nie rozmawia się między sobą. EDK pokazuje, że mamy jednego Boga, ale różne ścieżki do niego prowadzą – mówi Damian.

– Pogłębioną refleksję w człowieku wywołują również rozważania stacji Drogi Krzyżowej, które są przygotowywane. Opisują nasze życie i pokazują, że Bóg jest w naszym życiu codziennie obecny. Rozważaniami z EDK można się modlić później w domu – mówi Monika.

joanna.goscinska@rzeszow-news.pl

Reklama