Fot. Bartosz Frydrych/ Rzeszów News
Reklama

– Nastały takie czasy, że przyzwyczajamy się do paradoksów, szczególnie dotyczących życia politycznego, ale nie tylko – pisze w najnowszej Emisji Weekendowej Łukasz Sikora.

Ot, pierwszy z brzegu: Donald Trump indagowany niedawno przez księcia Karola Windsora w temacie pogarszania się klimatu na świecie, odparował bon mocikiem, że „u nas w Ameryce mamy świetny klimat”, a w domyśle powinni się nim zająć ci, którym faktycznie się pogorszyło. W Polsce z kolei mamy taki klimat, że myśl autorki tej filozoficznej frazy, Elżbiety Bieńkowskiej, już dawno się zdezaktualizowała, bowiem o takich zmianach atmosfery pani komisarz zapewne nawet się nie śniło.

To jaki mamy u nas klimat? Ano taki, że rządząca elita PiS może wedle najnowszych statystyk liczyć na około 40 procent poparcia, a z kolei w sondażu dotyczącym tego, jak Polacy oceniają sytuację w kraju (oba zestawienia z lipca), 40 procent wypowiedziało się, że… źle.

Mniej więcej podobny odsetek – trzydzieści kilka procent sądzi odwrotnie, niemal identycznie też przedstawia się rachuba ugrupowań przeciwnych partii rządzącej. Można poczuć rozdwojenie narodowej jaźni, chociaż nie sposób pozbyć się wrażenia, że może być jeszcze ciekawiej.

Rzućmy zatem okiem na konfigurację obu powyższych sondażowych zestawień. Akcje PiS stoją nad wyraz dobrze, 40 procent popierających plus 36 zadowolonych z sytuacji w kraju. Niemal monolit, który okopał i ufortyfikował się w rządowych instytucjach, spółkach skarbu państwa, coraz mocniej podgryzając również sądy, prokuratury czy też lokalne urzędy. Mucha nie siada.

Zaglądnijmy naprzeciwko – teoretycznie trzydzieści kilka procent popierających i 40 jawnie niezadowolonych z tego, co się dzieje. Czyżby remis? Absolutnie nie.

Do równowagi opozycji brakuje mnóstwa – czasu, energii, chęci, kreatywności, albo też, zostawiając na moment niuanse światopoglądowe, zwykłych jaj. I wcale nie chodzi tu o wyrażenie swej męskości poprzez udział w weselnej bijatyce na sztachety, czy też innych zawodach typu „ja nie dam rady, potrzymaj mi piwo”.

Wystarczyłoby wyzbyć się tej irytującej tendencji do wyrafinowanego politycznego kalkulowania spod znaku – co się nam (czytaj: mnie, liderowi) najbardziej opłaci. I taki właśnie mamy klimat, że prym w tej tendencji wiedzie (o, zgrozo!) ludowiec, Władysław Kosiniak Kamysz, wyglądający ostatnio jakby rękawy koszuli podwijał jedynie przed talerzem z ośmiorniczkami, czy jakąś inną wykwintną przystawką.

W obliczu tak skonstruowanego układu sił przed rzekomo mega ważnymi wyborami, jakie mamy na jesieni, wszystkie pro-demokratyczne grupy (może oprócz Platformy Obywatelskiej) ścielą sobie na kolejne lata legowisko mniej lub bardziej wykwintnych przystawek.

Reklama