Relikt przeszłości, czy niezawodny sposób na przetrwanie mroźnej pogody na świeżym powietrzu? Czy mieszkańcy Rzeszowa wyobrażają sobie srogą zimę bez koksowników?

Wydawałoby się, że koksowniki to relikt z czasów stanu wojennego. Ogrzewali się przy nich żołnierze i milicjanci. W niektórych miastach są ustawiane w mroźne dni w okolicach przystanków komunikacji miejskiej i miejsc, gdzie gromadzą się bezdomni. Korzystają z nich chętnie wszyscy, którzy muszą dłuższą chwilę spędzić na świeżym powietrzu.

– Szłyśmy z koleżanką na zakupy do sklepu i postanowiłyśmy trochę się ogrzać. Dobrze, że stoją koksowniki, bo jak ktoś czeka na kogoś, albo chce ogrzać dłonie, to akurat jak znalazł – mówi 24-letnia Marta, mieszkanka Rzeszowa. – Dla bezdomnych na pewno są bardzo pomocne – dopowiada 21-letnia Oksana, koleżanka Marty.

W Rzeszowie postawiono 10 koksowników. Na Rynku i na placu Wolności stoją po dwa, a po jednym na placu przy PKS, na Targowej, ul. Hetmańskiej, Dąbrowskiego przy „wylotów ce” na Barwinek oraz na al. Piłsudzkiego i ul. Siemieńskiego.

Koksowniki żarzą od 1 stycznia. Ratusz płaci firmie za gotowość funkcjonowania koksowników od 15 listopada do 15 marca. Miesięcznie ponad 3,2 tys. zł. Koksowniki odpalane są od -5 stopni Celsjusza.

– Jeśli temperatura nie jest zbyt niska, na przykład -5 st., to grzeje 5 koksowników. Natomiast jeśli jest duży mróz to odpalane są wszystkie 10. Czasem temperatura odczuwana jest o wiele niższa niż w rzeczywistości, więc więcej koksowników działa. Im bardziej zimno tym więcej koksowników – mówi Katarzyna Pawlak z biura prasowego Urzędu Miasta w Rzeszowie.

(sl)

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama