– Będziecie się z tego spowiadać. Zniszczyliście mnie – rzucił w stronę zarządu województwa Jan Burek. Radni sejmiku podkarpackiego w poniedziałek odwołali go ze stanowiska wicemarszałka.
[Not a valid template]
Atmosfera w sejmiku od początku była nerwowa. Na sali zjawili się wszyscy radni, oprócz niezrzeszonego Mirosława Karapyty, który jest na zwolnieniu. Radni poniedziałkową sesję rozpoczęli od wysłuchania wyjaśnień marszałka Władysława Ortyl, który tłumaczył, dlaczego złożył wniosek o odwołania Jana Burka.
– Zaufanie to podstawa, tym się kieruję i dlatego podtrzymuję mój wniosek. Moim zadaniem było, by nie powtórzyło się to, co stało się rok temu [po aferze korupcyjnej odwołany został Mirosław Karapyta – red.]. Nie mogłem dopuścić do tego, by znów został zagrożony wizerunek samorządu, jak rok temu, kiedy Komisja Europejska wstrzymała certyfikacje projektów unijnych, co wyrządziło ogromne szkody – przekonywał Ortyl. Zapewniał, że chodzi mu o dobro województwa, a nie o grę polityczną, co zarzucał mu w kuluarach Jan Burek.
Odwołanie go ze stanowiska wicemarszałka było reakcją na doniesienia prasowe, które ujawniły powiązania biznesowe dwóch dyrektorów podległych urzędowi marszałkowskiemu. Konrad Łoboda, wicedyrektor departamentu społeczeństwa informacyjnego w urzędzie marszałkowskim, i Paweł Stochmal, wicedyrektor Filharmonii Podkarpackiej, współpracowali przy projekcie związanym z rewaloryzacją klasztoru oo. Bernardynów w Leżajsku, który dostał unijne dofinansowanie w wysokości 20 mln zł. Stochmal to prywatnie zięć wicemarszałka Burka, który nadzorował Filharmonie, podobnie jak i całą kulturę oraz edukację w województwie.
Pierwsze wyniki kontroli
Po ujawnieniu tych informacji marszałek Ortyl wszczął wewnętrzną kontrolę w urzędzie oraz wszystkich podległych mu jednostkach. Okazało się, że jeden z pracowników urzędu współpracował z firmą Pawła Stochmala. – Została mu udzielona nagana z wpisaniem do akt – poinformował Leszek Majkut, sekretarz urzędu marszałkowskiego.
Dodatkowo okazało się, że nazwiska Stochmala i Łobody oraz firma prowadzona przez jednego z nich pojawia się jeszcze w czterech projektach. – Na razie nie są to pełne dane, ponieważ spłynęły do nas informację z połowy z 36 podległych nam departamentów – wyjaśniała Lucyna Sokołowska, dyrektor departamentu audytu i kontroli.
Podczas dyskusji, radni sejmiku wytykali Burkowi nie tylko jego powiązania rodzinne, ale również, to, że będąc radnym wielokrotnie zmieniał partie polityczne. W swojej karierze Burek był już bowiem w PO, PSL i PiS. Radni przypomnieli mu, że rok temu, kiedy doszło do zmiany władzy w sejmiku, zdradził koalicjantów z PO-PSL-SLD w zamian za stanowisko wicemarszałka w rządzie PiS. W poprzedniej koalicji był członkiem zarządu województwa.
Burek nie czuje się winny
Przed głosowaniem wniosku o odwołanie, Burek tłumaczył się radnym. Odczytał m.in. swoje oświadczenie. Napisał w nim, że nie rozumie łączenia go z działalnością Konrada Łobody, bo nie nadzorował tego departamentu. Burek ma jednak krótką pamięć. Nie wspomniał, że był szefem komisji konkursowej, która decydowała o zatrudnieniu Łobody na stanowisku wicedyrektora. Poza tym, Burek w latach 2002-2010, jako członek zarządu województwa, nadzorował departament społeczeństwa informacyjnego.
Burek przekonywał, że praca jego zięcia Pawła Stochmala w prywatnej firmie nie kolidowała z pracą w Filharmonii. Filharmonia podlega departamentowi kultury i dziedzictwa narodowego, który nadzorował Burek. Burek dodał, że podjął „działania prawne, które mają na celu pełne wyjaśnienie sytuacji i naruszenia dóbr osobistych jego i jego rodziny”. Ale nie powiedział, co się dokładnie za tym kryje.
Burek nie czuje się winny. – Jestem bardzo dumny z mojego zięcia – podkreślał podniesionym głosem. – Konrada Łobodę znam, jako świetnego dyrektora i nigdy nie słyszałem złego słowa o jego pracy. Nie rozumiem łączenia funkcji dyrektora departamentu społeczeństwa informacyjnego z moją funkcją. Również działalność zastępcy dyrektora Filharmonii z nią nie koliduje. Dlaczego zostało to połączone w ten sposób? O co chodziło? By łatwiej postawić mi zarzuty? – pytał Burek.
Bardzo żałuje, że zgodził się przyjąć rok temu funkcję wicemarszałka. – Potrafię robić wiele rzeczy i nie muszę być w zarządzie. Jakbym wiedział, że tak się skończy to bym jej nie przyjął – mówił podniesionym głosem, równocześnie przepraszając radnych za zaistniałą sytuację. Twierdzi, że stanowisko wicemarszałka przyjął tylko, dlatego, by dokończyć w urzędzie ważne projekty, które zaczął w poprzedniej kadencji. – Jeśli bym tego nie zrobił, byłyby zagrożone – przekonywał Jan Burek.
Burek: Zniszczyliście mnie
Radni mu nie uwierzyli. – Wnioski, o które się pan tak troszczy zostały rozpoczęte jeszcze we wcześniejszej kadencji. Niech pan powie, czy to jedyny powód, dla którego pan zdradził? – pytała Anna Kowalska (SLD), była wicemarszałek.
– Nikt nie kwestionuje kompetencji pana Burka. Pytamy o konflikt interesów spowodowany nadzorem i powiązaniami rodzinnymi – przekonywał Sławomir Miklicz, szef klubu PO.
Jana Burka nie było na sali, gdy radni decydowali o jego odwołaniu. Wychodząc rzucił w stronę zarządu województwa: – Pójdziecie do spowiedzi, zniszczyliście mnie.
24 radnych za odwołaniem Burka
W tajnym głosowaniu za odwołaniem Burka było 24 z 31 obecnych na sali radnych. Przeciwko było 5, od głosu wstrzymało się 2. Dodatkowo radni zażądali od marszałka Władysława Ortyla ujawnienia nazwisk osób pracujących w urzędzie i podległych jednostkach, a powiązanych rodzinnie z radnymi, dyrektorami i zarządem. Chodzi o osoby, które dostały pracę po zeszłorocznej zmianie zarządu. – Dziś przekażemy marszałkowi listę, którą sami sporządziliśmy – mówił Sławomir Miklicz.
Sekretarz województwa tłumaczył, że marszałek nie może żądać takich informacji od radnych, pracowników spółek, szpitali i jednostek podległych, bo to nie są pracownicy samorządowi. Przewodniczący sejmiku Wojciech Buczak (PiS) zaapelował do radnych, by dobrowolnie złożyli takie oświadczenia. Ustnie takie oświadczenia złożyli Jerzy Borcz (PO, inicjator listy), Sławomir Miklicz oraz Mariusz Kawa, szef klubu PSL.
Propozycja Buczaka nie spodobała się jednak szefowi klubu PiS Czesławowi Łączakowi, Stwierdził, że „Rok 1984” minął. – Orwell nie musi być podstawą do oświadczeń – mówił Łączak. – Proszę nie robić z sejmiku jarmarku i nie żądać od radnych więcej niż wymaga prawo – apelował.
redakcja@rzeszow-news.pl