Zdjęcie: Materiały inwestora

Hotel na wodzie, który chce nad rzeszowskim zalewem stworzyć grupa lokalnych inwestorów, może zabrać wiatr i dostęp do wody „Marinie”. Ta, bez tych dwóch elementów, nie będzie mogła rozwijać swojej działalności, m.in. szkolenia przyszłych żeglarzy. Czy inwestorzy się dogadają?

„Marina” to obecnie drewniana „chatka” znajdująca się przy bulwarach i widoczna z rzeszowskiej zapory. Stoi na terenie, którą Oskar Przyszlak, właściciel obiektu, dzierżawi od miasta. „Marina” działa już 13. rok. Dotychczas funkcjonowała na obszarze 3,5 ara. Przyszlak grunt pod dzierżawę otrzymywał do tej pory na nie więcej niż trzy lata, dlatego też nie chciał za bardzo rozbudowywać obiektu.

Zmieniło się to w 2016 roku, gdy właścicielowi „Mariny”udało się porozumieć z miastem i wydzierżawić 15-arową działkę nad zalewem na 20 lat. Oskar Przyszlak podjął decyzję o tym, aby swój ośrodek sportów wodnych w Rzeszowie rozbudować, o czym pisaliśmy TUTAJ.

Zdjęcie: Materiały inwestora
Zdjęcie: Materiały inwestora

Opóźniona inwestycja

Inwestycja miała rozpocząć się jesienią 2017 roku. Nic jednak z tych planów nie wyszło.

– Rada Miasta Rzeszowa podjęła decyzję o wydzierżawieniu gruntów na 20 lat w marcu 2016 roku, ale umowę podpisaliśmy dopiero 23 grudnia ub. r. Tyle trwały negocjacje w kwestii zapisów, które miały się znaleźć w umowie – wyjaśnia Oskar Przyszlak.

Teoretycznie rozbudowa „Mariny” mogłaby ruszyć już wiosną 2018 roku, ale jak tłumaczy Przyszlak, „stanąłby” wówczas cały sezon w „Marinie”, gdzie prowadzone są m.in. żeglarskie półkolonie, kursy na patent żeglarza jachtowego, czy sternika motorowodnego.
Stąd też decyzja o tym, aby pierwsze prace związane z rozbudową „Mariny” ruszyły nie wcześniej niż jesienią przyszłego roku.

Oskar Przyszlak, oprócz 20 arów, wydzierżawił jeszcze na trzy lata teren od „Mariny” biegnący w stronę rzeźby „Lot”, która upamiętnia historię firmy WSK, obecnie Pratt & Whitney Rzeszów.

Trzy wodne inwestycje

Przyszlak planuje również wydzierżawić teren nabrzeża, aby stworzyć w tym miejscu ścieżkę edukacyjno-żeglarsko-ekologiczną, a także skarpę powyżej „Mariny”, aby powstały tam parkingi. W sumie Przyszlakowi marzy się około 60 arów wydzierżawionego terenu, aby w pełni zrealizować swoje plany.

Ale, czy to mu się uda? Tego do końca jeszcze nie wiadomo, bo szybko okazało się, że nadwodne tereny rzeszowskiego zalewu są atrakcyjnym miejscem dla innych inwestorów, z co za tym idzie Przyszlak nie będzie jedyną osobą, które chcą prowadzić „wodny biznes”. 

Plan na zabudowę zalewu ma również grupa rzeszowskich inwestorów, która wystąpiła do Rady Miasta z wnioskiem o dzierżawę terenów za „Mariną”, patrząc od zapory. Tereny te udało im się otrzymać podczas majowej sesji rady miasta. Na wydzierżawionym gruncie ma powstać pływająca barka, w której zaplanowano hotel. O szczegółach pisaliśmy TUTAJ.

Zdjęcie: Materiały inwestora
Zdjęcie: Materiały inwestora

Pomostu nie przesunie

Co więcej, Rada Miasta Rzeszowa zgodziła się również na to, aby wydzierżawić teren nad zalewem inwestorowi, który chce stworzyć wyciąg nart wodnych. Wszystko brzmi pięknie, ale okazuje się, że w praktyce nie jest już tak kolorowo. Dlaczego? Bo rozbudowie „Mariny”, ośrodkowi nie po drodze z hotelem na wodzie.

– Największa bolączką w tym momencie jest dla mnie to, że miasto wyraziło zgodę na to, aby nad zalewem postawić dużą i wysoką barkę, która stanie w miejscu, gdzie obecnie jest nasz pomost. Gdy tak się stanie, to zostaję odcięty od wody i wówczas nie mam możliwości prowadzenia swoich kursów – mówi Oskar Przyszlak.

– Dlaczego pomost stoi akurat w tym miejscu? Bo na wysokości „Mariny” jest mielizna, przez co nie można dopłynąć żaglówką do brzegu. Tworzenie pomostu w kształcie litery „T” wypuszczonego na długość 30 metrów w środek rzeki nie jest dobrym pomysłem, bo działa wówczas na niego chociażby nurt rzeki, który mógłby pomost porwać. Swojego pomostu nie mam gdzie przesunąć, bo zaraz za terenem, który wydzierżawił inny inwestor, zaczyna się mielizna – twierdzi właściciel „Mariny”.

Pomost to zlepek beczek

Okazuje się, że o tych problemach nic nie wie Przemysław Skiba, jeden z inwesotrów zaangażowanych w tworzenie hotelu na wodzie.

Co więcej, Skiba twierdzi, że z innymi przedsiębiorcami, którzy planują stworzyć swoje inwestycje nad zalewem, rozmawiał już od samego początku i jak sam podkreśla, „efekt synergii gwarantuje dużo większy sukces wszystkich zamierzeń inwestycyjnych”, niż działanie w pojedynkę.

– Do współpracy zaprosiłem Zygmunta Bombę który będzie realizował „Fun Wake” [wyciąg nart wodnych – przyp. red.] oraz Oskara Przyszlaka, który chce realizować budowę ośrodka sportów wodnych – twierdzi Przemysław Skiba.

Inwestor jest też zaskoczony faktem, że „Marina” przez jego inwestycje miałaby stracić dostęp do wody. – Żaden z planów inwestycyjnych ośrodka sportów wodnych nie zakłada wykorzystania działki, którą dzierżawię. Inwestor chce stworzyć trzy keje (pomosty cumownicze), co sugeruje rozbudowę dostępu do wody i możliwości cumowania – twierdzi Skiba.

I dodaje, że obecnie używany przez „Marinę” pomost jego zdaniem nie jest certyfikowany. – To zlepek beczek po olejach. Nie wydaje się być bezpieczny dla dzieci i korzystających z niego wodniaków – uważa Przemysław Skiba. – Pomijam, że w razie jakiegokolwiek wypadku, pomost może stać się kłopotem dość spornym, bo stoi na dzierżawionej przeze mnie działce – dodaje.

Niemniej jednak Skiba uważa, że mimo wszystko obie inwestycje się nie wykluczają. – Mogą być one bardzo innowacyjne i wspaniale się uzupełniać, będąc jednoczenie atrakcją dla mieszkańców i przybywających tu gości – uważa Przemysław Skiba.

A kiedy możemy się spodziewać hotelu na wodzie w Rzeszowie? Tego jeszcze nie wiadomo, ponieważ inwestorzy obecnie są na etapie załatwiania formalności.

Rada: To nie nasz problem

Całe zamieszanie teoretycznie może się zakończyć wypowiedzeniem przez ratusz umowy na dzierżawę zalewowych terenów jednemu z inwestorów. Decyzję w tej sprawie może przygotować Biuro Gospodarki Mieniem, a finalnie zatwierdzałby ją prezydent Rzeszowa. 

Radni nie mają sobie nic do zarzucenia, że zgadzając się na dzierżawę terenów dla inwestorów, nie przemyśleli, czy czasem ich plany wzajemnie się nie wykluczają. 

– Staramy się unikać rozstrzygania, czy coś jest potrzebne, czy raczej nie. Jak ktoś mówi, że ma wizje i chce dzierżawić, to niech to robi. Inwestor działa na własną odpowiedzialność – mówi Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta.

joanna.goscinska@rzeszow-news.pl

Reklama