O prawie 50 zł więcej zapłaciła za rachunek grupa znajomych, która środowy wieczór spędzała w znanej klubokawiarni Bue Bue na rzeszowskim Rynku. Okazało się, że cennik na stolikach przestał obowiązywać w momencie zapłaty.
Taka historia przydarzyła się Karolowi i jego znajomym. W środę (26 grudnia) w Bue Bue byli przez kilka godzin. Zamawiali wódkę Finlandię, piwo i frytki belgijskie. Z cennika, który był na stoliku, wynikało, że 50 ml wódki kosztuje 8 zł. Przy zakupie całej butelki tzw. „przepojka” (sok) miała być gratis.
Gdy przyszedł moment płacenia, pracownicy Bue Bue wystawili paragon. Do zapłaty było aż 177 zł. Okazało się bowiem, że klubokawiarnia znacznie zawyżyła rachunek. Policzono 17,5 x 40 ml po 8 zł zamiast 14 x (50 ml po 8 zł). Ponadto, Karol i jego znajomi musieli też zapłacić 20 zł za sok, który miał być darmowy. Gdy zwrócili na to uwagę obsłudze, usłyszeli, że jest nowy cennik, ale nie mogą go zobaczyć, bo dopiero jest… w druku.
– Na pytanie, dlaczego jesteśmy rozliczani według czegoś, czego fizycznie nie ma, zostaliśmy „zlani” przez pracowników, którzy stwierdzili, że nie mogą nic z tym zrobić – opisuje Karol. On i jego znajomi próbowali porozmawiać z menedżerem lokalu, ale okazało się, że tego wieczoru nie było go w pracy.
– Lokal zarobił na nas o prawie 50 zł więcej. Zostaliśmy potraktowani nie fair. Miejsce i ludzie, do którego zawsze milo i chętnie wracaliśmy, po tej sytuacji będziemy omijać szerokim łukiem – dodaje nasz Czytelnik.
Próbowaliśmy się skontaktować z Bue Bue. Na podany na stronie klubokawiarni numer nikt jednak nie odpowiadał.
Radomir Stasicki, miejski rzecznik praw konsumentów w Rzeszowie, nie ma wątpliwości, że w takich sytuacjach klientowi przysługuje prawo do składania reklamacji i żądanie zwrotu gotówki. – Powinniśmy wiedzieć, że rolą przedsiębiorcy jest informowanie konsumentów o cenach oferowanych usług lub towarów, przy czym te informacje powinny być zamieszczane w sposób jednoznaczny i w widocznym miejscu – tłumaczy Radomir Stasicki.
Jego zdaniem w przypadku Bue Bue, taki cennik nie spełnia swojej roli. – Klient nie ma obowiązku chodzić po lokalu, szukać innego cennika i weryfikować, czy podane w nim ceny są obowiązujące – twierdzi rzecznik Stasicki. Wbrew pozorem, naciąganie klientów nie jest błahą sprawą i wcale nie musi się skończyć „tylko” na złym wrażeniu po pobycie w lokalu i konieczności opłacenia wyższego rachunku.
– To poważne naruszenie. Manipulowanie ceną lub określenie jej w sposób mogący wprowadzać konsumenta w błąd może zostać uznane za nieuczciwą praktykę rynkową. Z kolei stosowanie takiej praktyki rynkowej może zostać uznane przez prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów za stosowanie praktyk naruszających zbiorowe interesy konsumentów, co jest zagrożone karą finansową do 10 procent przychodów za poprzedni rok rozliczeniowy – ostrzega Radomir Stasicki.
Dodaje, że te zasady dotyczą zarówno samych cen towarów, jak i jego składu. Poza tym, gdy przedsiębiorcy „manipulują” cennikiem narażają się także na konsekwencje skarbowe oraz karne. W tym drugim przypadku można mówić o przestępstwie polegającym na niekorzystnym rozporządzeniu mieniem.
(ram)
redakcja@rzeszow-news.pl