Czekałam na pokrzepiające słowa po gdańskiej tragedii, a usłyszałam o św. bp. Sebastianie Pelczarze – tak wyglądała w sobotę wieczorem w rzeszowskiej katedrze msza święta w intencji Pawła Adamowicza.
Od poniedziałku przez wszystkich i przez wszystkie przypadki jest odmieniana śmierć Pawła Adamowicza, prezydenta Gdańska, którego zamordowano podczas gdańskiego 27. Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
To tragiczne wydarzenie miało nas Polaków skłonić do refleksji, zmienić nasze nastawienie do drugiego człowieka niezależnie, czy jest on nam bliski w poglądach, czy też nie. Miała też zelżeć granica między podziałami, także tymi politycznymi, miało nie być języka, który dzieli, w tym też języka nienawiści i hejtu. Jak się, niestety, okazało ta trująca mieszanka, doprowadziła do zbrodni. W dniu, w którym powinniśmy się zjednoczyć.
Z pogrzebowego kazania ojca Ludwika Wiśniewskiego, które wygłosił w sobotę nad urną Pawła Adamowicza w Bazylice Mariackiej w Gdańsku, najbardziej w pamięci zapadły mi słowa: „Nie bądźmy dłużej obojętni na panoszącą się truciznę nienawiści na ulicach, w mediach, w internecie, w szkołach, w parlamencie, a także w Kościele”.
Z mszy, która także w sobotę wieczorem odbyła się w katedrze rzeszowskiej w intencji śp. Pawła Adamowicza, nie utkwiło mi żadne ważne przesłanie. Księża, na czele z biskupem Edwardem Białogłowskim, który przewodniczył eucharystii, postanowili wymazać ostatni tydzień z uroczystej mszy świętej.
Ksiądz prałat, który wygłosił do uczestników mszy Słowo Boże, ani jednym zdaniem nie odniósł się do bieżących wydarzeń. Całą uwagę skupił na św. bp. Sebastianie Pelczarze, patronie naszej diecezji, którego dziś wspominamy. Dodał kilka słów jeszcze o 665. rocznicy lokacji Rzeszowa, bo w tej intencji również się modliliśmy.
Czuję się bardzo, bardzo rozczarowana. Po tragicznych wydarzeniach z Gdańska do dziś mam w sercu jakiś niepokój, bo śmierć Pawła Adamowicza stała się symbolem ogromnych podziałów w naszym społeczeństwie. Podziałów politycznych, które na co dzień obserwuję i opisuję. Podziałów, które mnie przerażają, bo zmierzają w jakimiś potwornie złym kierunku.
Przychodząc na mszę liczyłam, że choć trochę moje serce zostanie uspokojone, że biskup lub jakikolwiek ksiądz odpowiedzialny za wygłoszenie homilii powie coś, co zapadnie mi głęboko w sercu i o tym będziecie mogli w tym miejscu przeczytać.
Liczyłam, że biskupi i księża z bastionu PiS wzniosą się w obliczu tragedii ponad podziały i wyczują chwilę, że – my wierni – potrzebujemy od nich słów, które pocieszą, uspokoją i wskażą, jak żyć dalej trochę lepiej. Nie było ich, choć padło wiele wzniosłych słów, łącznie z tymi, by na czele naszych działań stał krzyż, aby Polska była krajem katolickim.
Te słowa nie przekonały mnie. Brzmiały wzniośle, ale też pusto, bo od dobrego pasterza potrzebowałam innych słów. Miałam się prawo ich spodziewać, bo jasno mówiono, że msza będzie w intencji Pawła Adamowicza, do udziału w uroczystości zachęcał sam prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc, który pojawił się na wieczornym nabożeństwie wraz ze swoją żoną i swoimi zastępcami: Stanisławem Sienko i Markiem Ustrobińskim.
W sobotni wieczór msza w Rzeszowie była piękna i uroczysta, ale jak każda inna. O tym, że rzeszowscy hierarchowie postanowili „wygumkować” Pawła Adamowicza niech świadczy też to, że ani na stronie diecezji rzeszowskiej, ani na stronie katedry nie znalazłam ani jednej informacji o nabożeństwie.
Za to z mediów społecznościowych katedry ostatnia informacja, jaka do mnie dotarła była o tym, że 27 stycznia będzie msza, a po niej losowanie zwierzątek z bożonarodzeniowej szopki: dwóch chomików i dwóch myszek.
Wstyd!
JOANNA GOŚCIŃSKA
redakcja@rzeszow-news.pl