Miał 4 lata, gdy doszło do wypadku, w którym stracił władze w nogach. Teraz, zamiast jeździć na wózku, woli wybierać spacery w egzoszkielecie, które dają mu namiastkę normalnego chodzenia. Michał Żołyński w czwartek spacerował po Rzeszowie.
Przystojny 17-letni chłopak spod Częstochowy, który uczy się w jednym z najlepszych liceów w Polsce siedzi ze mną na rzeszowskim Rynku pod parasolami. Obok jego mama Aldona. Oboje uśmiechnięci, ale oczy mają nieco przygaśnięte.
Obok siedzą rehabilitanci, a na krześle leży egzoszkielt, czyli urządzenie do rehabilitacji osób, które z różnych przyczyn nie mogą chodzić. Egzoszkielet składa się z metalowej ramy, silników, które napędzają biodro i kolana, komputera, który tym wszystkim steruje oraz baterii pozwalających na poruszanie się w konstrukcji w plenerze.
Widok raczej niecodzienny, ale też i chwila wyjątkowa, bo Michał Żołyński specjalnie przyjechał do Rzeszowa, aby zrobić sobie spacer po Rynku, mając na sobie właśnie egzoszkielet. Wcześniej w ramach akcji „Michał idzie przez Polskę” chłopak spacerował już po Rynkach w Gliwicach i Krakowie.
– Trudno mi powiedzieć, jak się chodzi w ezgzoszkielecie, bo nie wiem, co czują dorosłe osoby, gdy chodzą. Taka forma rehabilitacji odpręża mój umysł, np. po zajęciach w szkole – opowiada mi Michał.
Chłopak wspomina też, jak cztery lata temu pierwszy raz ubrał urządzenie. Bał się. – Na początku miałem wrażenie jakby maszyna nosiła mnie, a nie ja ją. Bałem się, że się przewrócę i nie będę mógł się podnieść – wspomina Michał.
Poprawia pewność siebie
Spacery w „egzo” na początku bardzo 17-latka wyczerpywały – był w stanie przejść zaledwie kilka kroków. Sił nabierał z każdą kolejną sesją rehabilitacyjną. Dziś może przejść już ponad kilometr.
– Taka terapia poprawia moją kondycję psychologiczną, moją pewność siebie i otwartość na ludzi. Jestem bardziej odważny, silniejszy, mam lepszą postawę, lepiej działa cała perystaltyka, bo dla człowieka naturalna pozycja jest stojąca, a nie siedząca – wyjaśnia Michał.
17-latek jest najmłodszym i najmniejszym pacjentem, którego ubrano w ezgoszkielet. Jego rodzice o takiej formie terapii wiedzieli już wcześniej, ale była ona dostępna w Izraelu, Stanach Zjednoczonych i Japonii. Z Azjatami rodzice Michała nawet nawiązali kontakt, ale okazało się, że Japończycy nie mieli modelu egzoszkieleteu dla dzieci.
W międzyczasie Michał podrósł, a urządzenie właśnie cztery lata temu pojawiło się w Polsce. – Michał zawsze się bardzo cieszył, gdy jechał na „egzo”. Nigdy nie powiedział „nie”, niezależnie od tego, jak bardzo był zmęczony – wspomina pani Aldona, mama chłopaka.
120 tys. euro za „egzo”
Obecnie w Polsce jest 15 egzoszkieletów. Jesteśmy drugim krajem w Europie pod tym względem. Wyprzedzają nas jedynie Włochy, które mają ich 20. Opłata za sesję rehabilitacyjną na „egzo” za godzinę zaczynają się od 150 zł. To i tak taniej w porównaniu z tradycyjną formą rehabilitacji.
Egzoszkielet kosztuje 120 tys. euro. Sprowadzaniem go do Polski zajmuje firma Technnomex. Jej wiceprezes Krzysztof Cygoń zauważa jednak, że obecnie takie urządzenie nie pozwala na codziennie poruszanie się.
– Osoba niepełnosprawna w egzoszkielecie może poruszać się maksymalnie dwie godziny w ciągu dnia. To wysiłek, który bardzo obciąża organizm – wyjaśnia Cygoń. – Dobrze by było, aby taki egzoszkielet był w każdym dużym mieście. Wówczas więcej pacjentów miałaby do niego dostęp.
Dramatyczne chwile
Michał nie był od urodzenia niepełnosprawny. 17-latek stracił władzę w nogach, gdy miał 4 lata. To właśnie wtedy jechał z mamą Aldoną, tatą Krzysztofem i siostrą Małgosią samochodem, w którego na łuku czołowo wjechała inna osobówka.
W wypadku na miejscu zginęła żona kierującego, który wjechał w rodzinę Żołyńskich, Michał stracił władzę w nogach, a jego mama, która była już jedną nogą na „tamtym świecie”, straciła nerkę oraz miała poważnie uszkodzoną wątrobę. Małgosia i jej tata mieli „jedynie” połamane ręce. Prokuratura nie umiała wyjaśnić, jak do wypadku doszło.
– Dla rodziców to dramatyczne chwile, kiedy ich zdrowe dziecko w ułamku sekundy staje się niepełnosprawne. To ogromy ból – mówi pani Aldona.
Matka Michała jest dzielna, bo pomimo tego, że opowiada mi najgorsze chwile ze swojego życia, nie płacze i nie ma cierpiącego wyrazu twarzy. Wręcz przeciwnie – próbuje się nawet uśmiechać, bo wie, że musi być twarda – dla syna. Jest coś w niej niesamowitego i poruszającego. Gdy patrzę na nią i na Michała mam wrażenie, że wszystko możliwe.
Pani Aldona z wypadku niewiele pamięta, sama była w stanie krytycznym. O stanie syna dowiedziała się po jakimiś czasie, gdy sama czuła się nieco lepiej.
Lekarze nie dawali nadziei
Paraliż Michała rozwijał się pomału. W pewnym momencie lekarze stwierdzili, że chłopak nie będzie nawet siedział, że będzie „roślinką”. Na szczęście, w tym ogromnym nieszczęściu, Michał ma „jedynie” sparaliżowane nogi.
Gdy taki wyrok zapadł wówczas 4-letni chłopiec nie chciał się z tym pogodzić. – Mówił, że ze szpitala wyjdzie we własnych butach. Zmuszano go do chodzenia w różnego rodzaju łuskach, pionizowano go. Bał się tego, krzyczał… – wspomina pani Aldona.
– Nawet podczas zabawy odrywał żołnierzykom nogi, bo nie do końca widział sens ich posiadania – dodaje.
Kilkuletniemu wówczas Michałowi wydawało się, że to stan przejściowy. Rodzice nigdy też nie odbierali mu nadziei, że będzie chodził. Sobie również.
– Bywały momenty w okresie wczesnej podstawówki, gdy jeździliśmy na rehabilitację. Michał nie widział w niej sensu i mówił swoim dziecinnym językiem, że nogi nie chcą go słuchać. Łapaliśmy się nadziei wówczas, że kiedyś będzie zdrowy – opowiada pani Aldona.
Modlitwa przy „Ścianie Płaczu”
Dla matki niepełnosprawnego dziecka, bolesnym momentem był też ten, gdy mąż miał wyjechać do Izraela. Wówczas wszyscy dawali mu kartki, aby wsadził je w ich imieniu do Ściany Płaczu. Kartkę dał i Michał. Miał nadzieję, że jego tata w ten sposób pomoże mu przywrócić władzę w nogach.
– Pamiętam ten moment, gdy mąż był już w Izraelu, a Michał podnosił się na wózku i mówił: „Mamo, kiedy tata będzie przy tej Ścianie Płaczu, ja chcę chodzić” – wspomina matka 17-latka.
Po tych wydarzeniach rodzice Michała stwierdzili, że nie mogą dawać nadziei synowi, że coś się zmieni z dnia na dzień, ale nie pozbawili jej go na tyle, aby przestał wierzyć w to, że kiedyś będzie chodził.
A jak to wszystko znosiło serce matki? Były łzy. I to sporo, ale nigdy przy Michale. Płakała w ukryciu, bo chciała, aby syn miał matkę uśmiechniętą.
joanna.goscinska@rzeszow-news.pl