Dwoje czynnych policjantów i dwóch będących już na emeryturze są na liście podejrzanych o wręczanie łapówek Markowi G., rzeszowskiemu psychiatrze, za wystawianie fałszywych zwolnień lekarskich – dowiedział się Rzeszów News.
Nasze informacje, że wśród 50 osób, które zostały we wtorek i w środę zatrzymane za korumpowanie znanego rzeszowskiego psychiatry, są policjanci potwierdził nam w piątek Łukasz Harpula, szef Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie.
– To 38-letni policjant i 42-letnia policjantka. Oboje pracują w komisariatach na Podkarpaciu. Wśród podejrzanych jest także dwóch emerytowanych funkcjonariuszy w wieku 42 i 40 lat. Zarzuty, jakie dostali, dotyczą okresu, gdy byli czynnymi policjantami, potem przeszli na emeryturę – mówi nam prokurator Harpula.
Komenda Wojewódzka Policji w Rzeszowie twierdzi, że nic wie o tym, by na liście podejrzanych byli policjanci. – Jeżeli taką informacje otrzymamy z prokuratury, zostaną wszczęte odpowiednie postępowania przez komendatów – zapowiada Marta Tabasz-Rygiel, rzecznik KWP w Rzeszowie.
Prokuratura tymczasem twierdzi, że śledztwo, w którym zarzuty dostały już 52 osoby, może być wierzchołkiem góry lodowej wystawiania „lewych” zwolnień lekarskich przez Marka G., psychiatry ze szpitala MSWiA w Rzeszowie, oraz jego sekretarki Anny W., która pracowała w recepcji prywatnego gabinetu lekarza przy ul. Kolejowej w Rzeszowie.
Kto podważy zwolnienie od psychiatry?
To właśnie z tego gabinetu – jak ustaliła prokuratura – wychodzili ludzie rzekomo z zaburzeniami psychicznymi. Potem swoim pracodawcom osoby te przedstawiały zaświadczenia lekarskie, dające podstawę do wypłacanych najpierw przez pracodawców, a potem przez ZUS zasiłków chorobowych. Łapówki były stosunkowo nieduże. Oscylowały w granicach 100 zł.
Marek G. i Anna W. siedzą w areszcie od października 2017 roku. To wtedy zostali zatrzymani. Przedstawiono im po ponad 90 zarzutów korupcyjnych i poświadczania nieprawdy w dokumentacji medycznej.
– To postępowanie jest trudne – mówi Łukasz Harpula. Dlaczego? Jak bowiem udowodnić, że ktoś w przeszłości nie miał zaburzeń psychicznych, gdy dysponuje kartą choroby? – na to pytanie prokuratorom łatwo nie jest znaleźć odpowiedź. – Konia z rzędem temu, kto podważy zaświadczenie lekarskie wystawione przez psychiatrę – mówią prokuratorzy.
Na razie śledczy postawili zarzuty lekarzowi, rejestratorce i „pacjentom” w takich przypadkach, które nie budziły żadnych wątpliwości.
– Osoby podejrzane o wręczanie korzyści majątkowych w dniu wydawania zakwestionowych zwolnień lekarskich nie były przez lekarza badane, nie widziały go na oczy. On w tym czasie był za granicą. Mamy też inny materiał wskazujący, że zwolnienia lekarskie były nierealne. Nie postawiliśmy jeszcze kropki nad „i”. Z dużym prawdopodobieństwem będziemy stawiać zarzuty kolejnym osobom – zapowiada Łukasz Harpula.
Cztery dni pracy i zwolnienie
Po naszej czwartkowej publikacji skontaktowała się z nami Ewa Szeliga*, właścicielka firmy, która w 2014 roku przyjęła do pracy na stanowisko kierownicze osobę, która już po czterech dniach przyniosła zwolnienie lekarskie. Wystawione przez Marka G. Pracownik dostał roczną umowę o pracę. Pierwsze zwolnienie przyniósł za okres od 12 czerwca do 25 czerwca, a kolejne od 26 czerwca do 5 lipca.
– Pracownik został dyscyplinarnie zwolniony za nieusprawiedliwione niestawienie się w pracy po 5 lipca – opowiada Ewa Szeliga. Jej firmę zwolnienie lekarskie wystawione za -zdaniem Szeligi – fikcyjną chorobę pracownika kosztowało ok. 18 tys. zł. Co się bowiem okazało? Pracownik odwołał się do sądu, że nie zgadza się na świadectwo pracy, w którym firma Szeligi zawarła zapis o dyscyplinarnym zwolnieniu.
W trakcie sprawy zwolnienie lekarskie nagle się wydłużyło do 9 lipca. Wystawił je Marek G. Pomiędzy 5 a 9 lipca kierownik w pracy się nie pojawił, za to 10 lipca przyniósł kolejne zwolnienie, tym razem do 23 lipca. Zwolnienie też wystawił rzeszowski psychiatra. Ewa Szeliga szybko odkryła, że pracownik podobną metodę stosował w poprzednich firmach i też był dyscyplinarnie zwalniany.
Szeliga skontaktowała się telefonicznie z Markiem G., by wyjaśnić, jakim to cudem antydatuje zwolnienia lekarskie. – Obnosił się władzą do wystawiania zwolnień według własnej woli. Oświadczył mi, że zwolnienie wystawione przez niego, jako psychiatrę, jest niepodważalne i daty mogą być wystawiane wstecz nawet do dwóch miesięcy – wspomina Ewa Szeliga.
Marek G.: To pomyłka
Z Markiem G. spotkała się potem jeszcze raz już na sali sądowej podczas procesu zwolnionego pracownika. To on wezwał na świadka Marka G., by stanął w obronie rozbieżności w datach zwolnień lekarskich i dokumentacji medycznej.
Sięgamy do akt sprawy i czytamy w nich fragment zeznań Marka G. „Zdarzały się przypadki, że w dokumentacji jest inny czasokres, a na zaświadczeniu inny i to musiałoby być wynikiem pomyłki” – zeznał psychiatra. Nie pamiętał szczegółów, tłumacząc się tym, że w prywatnym gabinecie dziennie przyjmuje ok. 50 pacjentów.
Argumentacja o „pomyłce” wystarczyła sądowi, by pracownik wygrał proces z firmą Ewy Szeligi o wypłatę odszkodowania w wysokości 8,4 tys. zł. Do tego doszły koszty wypłacenia urlopu za czas pracy do czasu zakończenia choroby, koszty procesu, koszty adwokata… Łącznie – wspomniane ok. 18 tys. zł.
– Gdy zadzwoniłam do doktora G. przed rozprawą w sądzie, mówiąc mu, że bezprawnie skorygował zaświadczenie lekarskie, usłyszałam, że mogę próbować je podważyć w sądzie, ale i tak nic nie zyskam, bo on może wystawiać zwolnienia dowolnie z datami wstecz, jak chce i to niepodważalne w sądzie. I tak też się stało – twierdzi Ewa Szeliga.
Markowi G. i jego sekretarce grozi do 10 lat więzienia. A Ewa Szeliga wybiera się do prokuratury.
* Imię i nazwisko zostały zmienione
marcin.kobialka@rzeszow-news.pl