Fot. Materiały prasowe. Na zdjęciu Ryszard Podkulski
Reklama

– Za komuny zapadały skandaliczne wyroki. Myślałem, że w demokratycznym państwie będzie lepiej. Okazuje się, że jest tak samo. Czasem ręce mi opadają. Muszę się wciąż tłumaczyć za rzeczy dobre lub niepopełnione – mówi w wywiadzie dla Rzeszów News Ryszard Podkulski, skazany za wyprowadzenie 14 mln zł z Rzeszowskich Zakładów Graficznych.

Ryszard Podkulski to jeden z najbardziej znanych rzeszowskich przedsiębiorców. Musi odsiedzieć karę trzech lat więzienia za wyprowadzenie majątku RZG. Prawomocny wyrok w tej sprawie 18 maja 2017 roku wydał Sąd Apelacyjny w Rzeszowie.

Obrońcy biznesmena złożyli kasację od wyroku do Sądu Najwyższego. Czekają na jej rozpoznanie. O szczegółach mówił nam w niedawnym wywiadzie prof. Jarosław Majewski, adwokat Ryszarda Podkulskiego

19 września Sąd Okręgowy w Rzeszowie zgodził się odroczyć wykonanie kary Podkulskiemu na dwa miesiące – do 19 listopada. Obrońcy biznesmena chcieli, by ten okres wynosił pół roku, aby w tym czasie mógł pozałatwiać sprawy biznesowe przed pójściem do więzienia.

Ryszard Podkulski twierdzi, że jest niewinny, a wyrok na nim wydano na podstawie absurdalnych opinii biegłych. Biznesmen po raz pierwszy zabiera publiczny głos w tej sprawie.

Marcin Kobiałka: Jak się Pan dzisiaj czuje?

Ryszard Podkulski: – Kto by się czuł dobrze, mając trzy lata do odsiadki? Szanuję decyzję sądu, ale uważam, że biegli sądowi przedstawili fałszywy obraz restrukturyzacji Rzeszowskich Zakładów Graficznych SA (RZG SA), która była zaaprobowana przez Ministerstwo Skarbu Państwa. Chodzi o wycenę nieruchomości przy ul. Lisa Kuli w Rzeszowie i „Studia CtP” wykonaną przez biegłych sądowych. W zasadzie to oni mnie skazali.

Przeraża Pana perspektywa tego wyroku?

– Odkąd pamiętam, jestem w nieustannym ruchu, w pracy. Nie wiem, kto mi dał tyle siły, ale ze dwadzieścia lat spałem po 3-4 godziny dziennie. Dlatego bezczynność i poczucie niesprawiedliwości, które odczuwam, przerażają mnie. Tym bardziej, że jestem styrany pracą, mam 60 lat. Wprawdzie ludzie przeżywali i zesłania, ale jednak strata życia jest nieodwracalna.  

A jak rodzina to znosi?

– Wiadomo, jest ogólnie przygnębienie. Kocham wnuki, one są zrozpaczone. Mam ich troje. Jestem bardzo emocjonalnie związany z nimi.

Czy według Pana w tej sprawie powinien w ogóle powstać akt oskarżenia?

– Do dziś nie widzę powodu do jego formułowania. W sprawie przekształceń w RZG SA występowałem jako akcjonariusz i podejmowałem jedynie uchwały. To nie jest czyn zabroniony. Co więcej, uchwała podlegała suwerennej ocenie Ministerstwa Skarbu Państwa, który nigdy nie wniósł sprzeciwu. Gdzie jest w takim razie moja wina? Dodam jeszcze, że w tej sprawie dwóch właścicieli firmy, Ryszard Podkulski i Skarb Państwa, podejmują wspólnie uchwałę o przekształceniu firmy. Ale tylko przeciwko jednemu toczy się śledztwo, formułowany jest akt oskarżenia i wydany wyrok. Przedstawiciel Ministerstwa głosował tak samo, jak ja. Wszelkie decyzje były podejmowane w oparciu o doświadczenie biznesowe, profesjonalne analizy i wyceny.

Ale dyskusje były?

– Tak. Ale nigdy nie było między właścicielami, czyli mną i Skarbem Państwa, sporu. W czasie, kiedy wyciągaliśmy spółkę z tarapatów jedna decyzja wymuszała drugą, druga wymuszała trzecią. To było ewolucyjne wychodzenia z obłędu, w którym znalazły się RZG SA. Włożyłem w to masę pracy i pieniędzy. Później, kiedy zaczęło się już robić dobrze mogliśmy zakład przekształcić w fabrykę opakowań, zaczęliśmy się różnić. Skarb Państwa nie zgodził się. Musiałby sfinansować częściowo inwestycję, jako współwłaściciel. Urzędnicy nie odważyli się podjąć takiej decyzji. Większość sprywatyzowanych zakładów poligraficznych w Polsce pozamykano. Spowodował to postęp technologiczny i spadające zapotrzebowanie na druk. A opakowania nadal sprzedają się świetnie.

W którym roku zaczął się Pan interesować RZG?

– W 2003 r. zobaczyłem w gazecie ogłoszenie o aukcji. Wydawało mi się, że cena nie jest wygórowana i warto zaryzykować. To była szybka decyzja. Kiedy wreszcie mogłem dokładniej przyjrzeć się firmie, przeraziłem się. Mam na myśli stan nieruchomości, sposób pracy, liczbę zamówień i morale załogi. Ale doszedłem do wniosku, żeby muszę stawić temu czoła. Pamiętam, jak pracownicy pytali: „Kupił nas Pan, żeby zlikwidować?”. Odpowiedziałem: „Nie, po to, żeby ten zakład rozwinąć”.  

A co Pan zastał w spółce?

– Wyglądała bardzo nieciekawie. Pracowało tam ponad 200 osób. Ludzie głównie dźwigali między piętrami papier, bo winda była zawsze nieczynna. Jedna trzecia pracowników była zatrudniona w transporcie. Usmarowani farbą drukarską pracowali w fatalnych warunkach, mało światła, powybijane szyby w hali. Nie było zamówień, wszystko było rozłożone na łopatki. Masakra. Pomyślałem: „W co ja się wpakowałem?”.

Poza tym był to relikt PRL. Chodziłem po zakładzie. Chciałem wykształtować sobie jakiś pogląd na to, co robić dalej i zauważyłem pewne drzwi. Wchodzę i widzę dwóch pracowników. A już wydawało mi się, że wszystkich znam, wiem, co robią. Mówię: „Panowie, co tutaj robicie?”. „Jak co robimy? Pracujemy”. „To widzę, tylko przepraszam, czym wy się zajmujecie?”. Jeden mówi: „Ja jestem szefem archiwum”. „A pan?”. Drugi na to: „Ja jestem pracownikiem archiwum”. „Dobrze panowie, co wy tutaj robicie?”. „No jak, pracujemy” – mówi – „archiwizujemy”. „To zobaczmy to archiwum”. Otwierają drzwi, a w nich pajęczyny. „To wyście tutaj nie byli przynajmniej parę tygodni albo miesięcy”.

W końcu przespałem się z tym problemem i pomyślałem: „Musimy zrobić zakład na jednym poziomie, bo tu nie ma żadnej wydajności. Ludzie zamiast w produkcji robią w transporcie”. Wynajęliśmy dużą halę, ok. 7 tys. m kw., zrobiliśmy magazyn surowców i gotowych wyrobów. Między nimi ustawiliśmy maszyny. Papier dostarczano tylko na wózkach, ludzie przestali dźwigać. Zaczęli się zajmować robotą. Ale mieli lżejszą pracę i lepsze warunki. Była wreszcie normalna szatnia, gdzie można było się przebrać i umyć, stołówka, itd.

A dlaczego firma przeniosła się do Miłocina?

– Tam właśnie znalazłem odpowiednią powierzchnię, z dużą liczbą drzwi i objazdem dookoła pozwalającym na łatwe przyjmowanie tirów. To była konieczność z logistycznego punktu widzenia. Było to ok. 2003 r.

To dosyć szybko.

– Każdy dzień bez decyzji był dniem straconym przy długach na poziomie 8 mln zł, których narobiono  po prywatyzacji. Dotychczasowy obiekt był kulą u nogi. Jego miesięcznie utrzymanie kosztowało 100 tys. zł. Nikt nie chciał kupić budynku: 40 lat bez remontu, szyby powybijane, aluminiowe instalacje, skażenie farbą z ołowiem… Firma była uzależniona od poddostawcy usługi CtP (przygotowanie do druku). Potrafił zablokować produkcję z godziny na godzinę z powodu opóźnienia w płatnościach.

Ale spółka zaczęła wychodzić z kryzysu?

– Zaczęliśmy pomału stawać na nogi, ale dopiero po restrukturyzacji, zmianie przygotowalni do druku, dokupieniu maszyn, wpompowaniu pieniędzy na spłacenie najbardziej palących długów i pozyskaniu dochodowych klientów. To była bardzo długa droga. Zacząłem m.in. od uruchomienia własnej przygotowalni do druku.

Powraca często zarzut, że RZG mogły same kupić urządzenia do przygotowania druku.

– Ale za co? Było 8 milionów zł długów odziedziczonych po nieudanej prywatyzacji, w tym wobec ZUS. Drukarnia w tej sytuacji nie miała szans na żaden kredyt. Żeby poprawić sytuację powołaliśmy m.in. spółkę Grafika. Drukarnia wniosła do niej nieruchomość przy ul. Lisa Kuli, nie musiała już jej utrzymywać, bo wniesione przez mnie „Studio CtP” przejęło ten koszt (1,2 mln zł rocznie). W międzyczasie kupiłem w Szwajcarii maszynę wielkonakładową i zaczęliśmy produkować na dużą skalę. Pozyskaliśmy świetnych klientów, np. Black Red White, znaną firmę meblarską czy Thompson, producenta elektroniki. Zaczęliśmy też drukować dużo książek. Pracowaliśmy dla największych wydawnictw, jak Bertelsmann (Świat Książki), Bauer, Ossolineum, Pascal, Znak czy DeAgostini. Zyskaliśmy miano jednej z najlepszych drukarni produkujących książki w twardej oprawie. Pojawiły się też pieniądze. Daliśmy ludziom podwyżki. Byłem dumny z tych osiągnięć.

Dlaczego w ogóle zainteresowała Pana nieruchomość przy Lisa Kuli?

– Zainteresowały mnie Rzeszowskie Zakłady Graficzne. Uznałem, że kupię drukarnię. Nigdy nie działam w jednej branży – minimum w dwóch. Zawsze rozkładałem ryzyko biznesowe. Uznałem, że warto spróbować. Spodziewałem się trudności, bo lubię wyzwania. Czym trudniejsza rzecz, tym mnie bardziej wciąga.

Spółka jest teraz w likwidacji. Co poszło nie tak?

– Drukarnię dotknął bardzo mocno kryzys w roku 2008. Spowodowało to drastycznie zmniejszenie zapotrzebowania na druk. Black Red White, najlepszy klient obciął całą produkcję na pół roku. Duże wydawnictwa zmniejszyły drastycznie nakłady książek. Dał się we znaki kurs euro, ponieważ w tej walucie kupowaliśmy papier. Potem nastąpiło drugie uderzenie, czyli pojawił się druk cyfrowy. Drukarnia tego nie przetrzymała. Była jeszcze za słaba finansowo. Sądzę, że byłoby inaczej, gdyby Skarb Państwa zgodził się na rozwój firmy w kierunku opakowań.  

Czemu wyceny nieruchomości dawnych RZG SA różnią się tak drastycznie?

– W roku 2008 zgłosił się do mnie biegły sądowy Andrzej Lubas. Stwierdził, że przyszedł z prokuratury i będzie wyceniał nieruchomość. Mówię, że mam wycenę na 8 mln zł i udostępnię jej treść. Powiedział: „Nie, proszę pana, ja będę wyceniał.” Stwierdził, że to jest za niska wycena. Zdziwiły mnie te słowa. Nic nie zbadał, a już wiedział, jaki będzie wynik. Kiedy dowiedziałem się, że oszacował wartość nieruchomości na 14 mln zł, oniemiałem. Okazało się, że Lubas wycenił nieruchomość jak ją widział w 2008 r., po rozbudowie, dokupieniu gruntów i remoncie generalnym. Zamiast zbadać jej stan, jak zaleciła prokuratura, na rok 2004.

Cud, że faktury nie zostały wyrzucone i mogłem przedstawić w sądzie, że z prywatnych pieniędzy wyłożyłem ok. 7,5 mln zł na remont i rozbudowę budynku przy ul. Lisa Kuli w 2006 r. Jednak sąd nie wziął tych dowodów pod uwagę. Wycenę powinno się zaczynać od ksiąg wieczystych, od wyrysów, mapek, itd. Biegły Lubas zajmował się zawodowo głównie tematyką motoryzacji. Działał przy Polskim Związku Motorowym. To jest po prostu żenujące.

Zarzut, który sformułowała wobec Pana prokuratura, w dużym uproszczeniu, mówi o tym, że majątek wnoszony przez pana aportem do spółki Grafika był bardzo mały i Pan na tym zyskał.

– Drugi biegły, Adam Weryński, sam przyznał przed sądem, że nie zna się na wycenie przedsiębiorstw. To najlepszy komentarz. Określił wartość składników majątku „Studia CtP”, które wniosłem do spółki z RZG SA, na 4,3 tys. zł. Oczywiście kosztowało to mnóstwo pieniędzy. Ale według logiki, którą zastosował biegły jestem cudotwórcą. Stworzyłem bowiem za parę tysięcy biznes, który przynosił ok. 2 mln zł rocznie. Podstawowe doświadczenie życiowe mówi, że coś jest tyle warte, ile przynosi dochodu. Poza tym, czy tzw. aport wart parę tysięcy złotych zaakceptowałaby przedstawiciel Ministerstwa Skarbu Państwa, który wchodził w skład rady nadzorczej RZG SA?

Wierzy Pan w sprawiedliwość?

– Bardzo ciężko pracuję, cały czas. Odniosłem sukces, ale zawdzięczam to tylko swojej pracy i temu, że mam zmysł w tym kierunku. Kiedyś nosiłem mundur. Nauczyło mnie to szanowania prawa i jego przestrzegania. Dziś czuję się jednak bezradny. Za komuny moim marzeniem było życie w demokratycznym państwie. Wyroki, które wówczas zapadały były skandaliczne. Myślałem, że będzie lepiej. Okazuje się, że jest tak samo. Sąd praktycznie nie uwzględnił dowodów, które przedstawiłem. Za to wydał bardzo surowy wyrok na podstawie m.in. opinii biegłego Lubasa, którą nawet jego organizacja zawodowa uznała za nieprzydatną.

A jaką przyszłość Pan widzi dla siebie, jako przedsiębiorcy?

– Coś będę całe życie robił. Ale już z innym spojrzeniem. Sprawa odbiła się na moim zdrowiu i nadała swoiste piętno. Fala nienawiści, która wylewa się z komentarzy pod artykułami na temat RZG SA czy moich inwestycji, w których pracuje przecież kilkaset osób, a pośrednio zatrudnionych jest ok. 1,5 tys. kolejnych, zniechęca do działania. Z taka dawką zawiści, złośliwości i, przede wszystkim, zmanipulowanych informacji nie spotyka się w Rzeszowie nikt. Wymyśla to pewien konkretny człowiek, chyba nie do końca zrównoważony, ale czytają i wyrabiają sobie mylne zdanie o mnie wszyscy.

Nie chcę się tu żalić, ale za każdym razem, kiedy robiłem coś dla ludzi, np. wybudowałem za ponad 2,6 mln zł przedszkole w Rzeszowie, dostawałem chłostę. Po powodzi, która zdewastowała Sandomierz, władze zwracały się o dary dla powodzian, którzy stracili cały dobytek, nawet ubrania. Przekazałem buty za 70 tys. zł z jednego ze swoich sklepów. Rok później musiałem się tłumaczyć na policji, skąd wziąłem tyle butów. Ironia losu. Można lubić Podkulskiego lub nie, ale to on dał miastu chyba najwięcej z prywatnych pieniędzy. Przedszkole, ulice, wiadukty, ścieżki dla rowerów, chodniki i parkingi, na których miasto zarabia pobierając opłaty.

Łącznie kosztowało mnie to ok. 31,6 mln zł. Mieszkańcy Rzeszowa poruszają się po wyremontowanej z moich środków ulicy Rejtana, zbudowanych przez mnie drogach wokół Galerii Rzeszów i sąsiadujących z nią wiaduktach, nie wiedząc, o tym, że ratusz nie dał na nie nawet złotówki.

Tylko tyle i aż tyle.

– Czasem ręce mi opadają. Muszę się wciąż tłumaczyć za rzeczy dobre lub niepopełnione. Na przykład pracownicy RZG SA mają do mnie pretensje o to, że nie otrzymali akcji pracowniczych. Ale mógł im je wydać wyłącznie ich właściciel, Skarb Państwa. Występowałem metodycznie o odsprzedanie reszty udziałów Państwa w spółce, co uruchomiłoby proces przekazania ludziom akcji z tzw. pakietu pracowniczego. Chętnie bym je odkupił. Usłyszałem, że nie ma klimatu politycznego. Mówię, to przynajmniej dajcie pracownikom ich udziały. Też nie było klimatu politycznego. W końcu nastąpiło to w roku 2016, kiedy większość drukarni z udziałem Skarbu Państwa została sprzedana w 100 proc., upadła lub była w likwidacji.

Ile mógł być wart pakiet udziałów pracowniczych w RZG SA (ok. 3 proc. akcji)?

– Zależy czy liczyć wg wyceny Skarbu Państwa z 2010 r., czy kapitału zakładowego. Maksymalnie oznaczało to, że za swój pakiet akcji każdy pracownik mógł otrzymać od kilkuset złotych do kilku tysięcy. Zawsze to kwestia metody wyceny i jej jakości. Prywatyzacja rzeszowskiej poligrafii przyniosła Skarbowi Państwa 8,5 mln zł w 1999 r., zaś białostockiej dała 6,6 mln zł w 2011 r. Tamten zakład, z niemal identyczną nieruchomością, sprzedano zatem taniej wiele lat później, chociaż wszystko drożało. Podnosiłem kwestię podobieństwa obu firm i nieruchomości w sądzie. Nikt nie chciał tego słuchać, chociaż to tożsama sytuacja, nieruchomość, miasto i firma. W zasadzie skazał mnie biegły, który wycenił nieruchomość w Rzeszowie na 14 mln zł. To więcej jak drugie tyle, niż w Białymstoku. Zostałem ukarany za szkolny błąd biegłego. Mistrzostwo świata.

Rozmawiał: Marcin Kobiałka

Kim jest Ryszard Podkulski?

Urodził się w 1957 roku w Jaśle. Polski przedsiębiorca działający obecnie w branży nieruchomości, którego życiorysem zawodowym można obdzielić kilka osób. Zawdzięcza to, jak sam twierdzi, temu, że przez 20 lat spał po 3 godziny dziennie. Z Rzeszowem związany od kilkudziesięciu lat. Prawdopodobnie największy prywatny inwestor w obecnej historii stolicy Podkarpacia.

Podkulski zbudował i przekazał miastu różnorodne projekty infrastrukturalne, w tym drogi, wiadukty, chodniki, miejsca postojowe, ścieżki rowerowe, a także przedszkole zbudowane za łączną kwotę ok. 31,6 mln zł. Galeria Rzeszów, stworzona przez Ryszarda Podkulskiego, sponsoruje od 5 lat drużynę siatkarską Asseco Rzeszów.

W Rzeszowie Podkulski zrealizował wiele dobrze prosperujących centrów handlowych, np. Galeria Rzeszów, Galeria Graffica, Europa Plaza, Nova Rzeszów czy Pasaż Rzeszów, a także kilka obiektów hotelarskich: Hotel Rzeszów, Hotel Forum i Hotel Metropolitan. Stworzył też kilka centrów handlowych w innych miastach i wyremontował Hotel Victoria w Lublinie.

Ryszard Podkulski, jako młody chłopak, zainteresował się motoryzacją. Po szkole rozpoczął pracę jako policjant w drogówce. Pierwsze pieniądze zarobił na produkcji prażonego ryżu w latach 80. ubiegłego wieku. Zanim rozpoczął karierę w branży nieruchomości handlowych, przez lata zajmował się sprzedażą. Handlował produktami wędliniarskimi, butami i ubraniami, prowadził sieć kiosków i salonów samochodowych.

not. (ram)

Reklama