Do mega produkcji filmowej „Hobbit: Pustkowie Smauga” swoją rękę przyłożył urodzony w Rzeszowie 34-letni Krzysztof Szczepański. – Praca nad gadającym smokiem to marzenie każdego animatora – mówi Krzysztof.
Chodził do Szkoły Podstawowej nr 18 w Rzeszowie, liceum technicznego Zespołu Szkół Mechanicznych, studiował grafikę komputerową w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Po studiach wyjechał z dziewczyną do Warszawy. W niewielkiej firmie, jako grafik 3D, pracował przy reklamach telewizyjnych, produkcjach filmowych, projektował postaci do gier, robił ilustracje, programy dla Discovery.
– Po kilku latach wiedziałem, w jakim kierunku chcę sie rozwijać i co najbardziej mnie interesuje, a jest to animacja postaci i film. W Polsce możliwości rozwoju w tym kierunku są dość ograniczone. Większość firm zajmujących się efektami specjalnymi do filmów i animacją znajduje sie w USA, Kanadzie oraz Londynie. Najbardziej prestiżowe, czyli takie, które prezentują najwyższy poziom, oraz pracujące przy najciekawszych projektach to Weta Digital w Nowej Zelandii oraz ILM w USA – opowiada o początkach swojej pracy przy „Hobbicie” Krzysztof Szczepański.
Udało mu się dostać do Weta Digital, gdzie od pewnego czasu bardzo chciał pracować. Szczególnie po tym, jak zobaczył, co firma zrobiła przy „Avatarze”, który właśnie wchodził do kin, „King Kongu” oraz „Władcy Pierścieni”. Weta Digital od wielu lat jest światowym liderem w tworzeniu cyfrowych fotorealistycznych postaci do filmów.
– Akurat dobrze sie złożyło, że pracowałem nad niewielkim programem dla Discovery o dinozaurach. Miałem, więc sporo materiału, z którego mogłem zmontować przyzwoite demo pokazujące moją animację, które następnie wysłałem do Wety – mówi Krzysztof.
Po kilku tygodniach dostał e-maila, z którego dowiedział się, że Weta Digital chce z nim porozmawiać przez telefon. Wysłał referencje od znajomych, współpracowników i wymiana kolejnych kilkunastu maili zakończyła się podpisaniem kontraktu z nowozelandzką firmą. Łatwo nie było, bo kolejny miesiąc zajęło mu zrywanie wszelkich dotychczasowych kontraktów i wypowiedzenie umów. Z Warszawy wrócił na chwilę do Rzeszowa i po kilku tygodniach z dwoma walizkami wylecieli do Nowej Zelandii.
– Podróż z Europy do Nowej Zelandii trwa zazwyczaj około 30-40 godzin. Wysiedliśmy zupełnie zdezorientowani i podekscytowani, ale przede wszystkim śpiący i zmęczeni – wspomina Krzysztof Szczepański.
Zaczął pracę, jako animator w dziale previs ściśle współpracującym z reżyserem i montażem, przede wszystkim chodziło o pomysły do filmu i wizualizacje ich w postaci animowanej, tworzenie wirtualnych kamer, choreografii, scen akcji. Przez pierwszych kilka miesięcy Krzysztof pomagał przy kończeniu prac nad filmem „Przygody Tintina” w reżyserii Stevena Spielberga. – Musiałem zrobić dość dobre wrażenie, bo po kilku miesiącach dołączyłem w styczniu 2011 r. do niewielkiej grupy pracującej nad „Hobbitem”. To było niedługo po tym, jak rolę reżysera przejął Peter Jackson – opowiada 34-latek.
Pierwsze miesiące były bardzo spokojne i zupełnie nic nie sprawiało wrażenia, że pracuje przy tak dużej produkcji. Dopiero, gdy po raz pierwszy wyjechali na plan zdjęciowy do Hobbitonu w miejscowości Matamata, w której kręcono oryginalnego „Władcę Pierścieni, zorientowali się, jak ogromna armia ludzi jest zaangażowana w produkcję. – Będąc fanem „Władcy…” było to dla mnie bardzo ekscytujące doświadczenie – mówi animator.
Prace nabrały szybszego tempa, gdy zbliżał się termin oddania filmu do studia i premiery. Po około 1,5 roku Krzysztof przeniósł się do działu animacji, gdzie pracuje się nad kończeniem ujęć i finalną animacją do filmu. Mógł doprowadzić swoje pomysły od wczesnych faz koncepcyjnych aż do finalnej sceny, którą widać na ekranie. Gdy zbliżał sią deadline wszyscy pracowali na najwyższych obrotach i nierzadko do późnych godzin nocnych.
Premiera pierwszego filmu odbyła się w Wellington, stolicy Nowej Zelandii. – Zdecydowana większość z jej 4 milionów mieszkańców jest mocno emocjonalnie zaangażowana we wszystko, co związane z produkcją „Hobbita”. Zorganizowane zostały pokazy filmowe, kiermasze i inne atrakcje dla turystów. Przyjechało mnóstwo ludzi z całego świata. Nasz departament miał zarezerwowany taras nad czerwonym dywanem, więc mieliśmy bardzo dobry widok na całe wydarzenie – wspomina Krzysztof.
Później miał miesiąc urlopu w Polsce. Wrócił do Wellington na kolejną porcję „Hobbita”. Tym razem już cały drugi film spędził w dziale animacji. Największym wyzwaniem dla rzeszowianina było stworzenie roli Smauga.
– Praca nad gadającym smokiem to marzenie każdego animatora. Zaczęliśmy na początku w niewielkim gronie, od testów ruchu. Dość sporym wyzwaniem jest stworzenie całkowicie cyfrowej postaci, której ruch oraz gra aktorska, oddawałaby jej ogromną masę oraz charakter. Jedna z rzeczy, na której skupiliśmy sie na początku to animacja twarzy, po to, aby idealnie zsynchronizować dialog i emocje z intencjami reżysera i aktora podkładającego głos (B. Cumberbatch). Do tego wszystkiego nasz bohater waży kilkadziesiąt ton, zamiast rąk ma skrzydła, posiada ogon, długą szyję i zieje ogniem – opowiada Krzysztof Szczepański.
– Widząc po raz pierwszy finalny efekt zaskakujące jest, jak po połączeniu wszystkich elementów -światło, ścieżka dźwiękowa, efekty specjalne i oczywiście montaż – całość robi ogromne wrażenie i pomimo tego, że zna się większość scen i ujęć, zupełnie zostaje się pochłoniętym przez magię kina – dodaje 34-latek.
Plany na 2014 rok? – Prawdopodobnie powrót do kolejnych przygód związanych z animowaniem smoków, orków i innych stworów – podsumowuje Krzysztof ostatnie 3,5 roku pracy w Weta Digital.
redakcja@rzeszow-news.pl