Zdjęcie: Namysław Tomaka / Rzeszów News

Przyszłość rzeszowskiego żużla stanęła pod dużym znakiem zapytania. Z niepokojem na to, co się dzieje w klubie patrzą władze Rzeszowa. 

19 grudnia br. Speedway Stal Rzeszów dostała ostateczną decyzję o odmowie przyznania drużynie licencji na 2019 rok.  Ireneusz Nawrocki, biznesmen z Bielska-Białej, który w 2017 roku przejął klub, miał być jego zbawcą, a tymczasem może być jego grabarzem. W przyszłym roku żużlowcy na tor przy ul. Hetmańskiej nie wyjadą, chociaż Nawrocki zapowiada, że klub nie złoży broni i być może o licencję będzie walczył na drodze sądowej. 

– To będzie „czarny dzień”, jeżeli w Rzeszowie żużla nie będzie – nie ma wątpliwości Maciej Chłodnicki, rzecznik prezydenta Rzeszowa. I raczej trzeba się do tego scenariusza przygotowywać, bo w ślad za nieprzyznaniem Stali licencji automatycznie rozwiązano kontrakty z 17 żużlowcami. Nie wiadomo, czy Ireneusz Nawrocki pozostanie w klubie, skonfliktował się z częścią zawodników oraz byłym już trenerem Mirosławem Kowalikiem.

Obietnice Nawrockiego, że wprowadzi rzeszowską Stal do Ekstraligi Żużlowej, skończyły się na obietnicach. Ciągnie się za nim smród nierozliczonych kontraktów, próżno szukać też efektów biznesowej działalności właściciela Stali, który w czerwcu ogłaszał, że klub będzie chciał zarabiać na reklamach na koszach na butelki i puszki ze zgniatarkami, Stal wypuściła też perfumy o zapachu… marihuany. Co to dało? Nie wiadomo. 

Za to Ireneusz Nawrocki kpił, że miasto niewiele daje do kasy klubu. Tylko w tym roku wspomogło drużynę kwotą w wysokości 300 tysięcy złotych. – To wystarcza na wodę mineralną i waciki – mówił w połowie roku Nawrocki. W zamian miasto było promowane przez żużlowców. Dzisiaj wydaje się, że to pieniądze wyrzucone w błoto, skoro meczów żużlowych na Stadionie Miejskim w przyszłym roku nie zobaczymy. 

Z Nawrockiego wyśmiewają się internauci, powstają piosenki o „diamentach”, których nikt nie widział. Stal z kłopotów finansowych nie wyszła, komornik już osiem razy w tym roku zajmował konto klubu. Zaległości ma nie tylko wobec byłych zawodników, ale też miasta, któremu Stal za korzystanie ze stadionu rocznie powinna płacić 100 tys. zł. – Klub poprosił nas, by zaległość w wysokości 20 tys. zł rozłożyć mu na raty – mówi Maciej Chłodnicki. 

Nikt w ratuszu problemów by nie robił, gdyby nie to, że nie wiadomo, jak klub będzie i czy będzie funkcjonował w 2019 roku. – Zależy nam na tym, by żużel w Rzeszowie istniał. Nie chcemy klubu dobijać – słyszymy w ratuszu.

Czy w przyszłym roku miasto nadal będzie pomagało Stali? Tego też nikt nie wie. Dla ratusza żużel ma ogromne znaczenie w kontekście funkcjonowania Stadionu Miejskiego. W 2012 r. został przebudowany za ponad 40 mln zł, dobudowano m.in. wschodnią trybunę. Inwestycję w 85 proc. zrealizowano z funduszy UE, a jednym z warunków ich pozyskania było to, że miasto zagwarantuje, że przez rok przez stadion przewinie się 210 tysięcy osób.

W tym roku ten warunek został jeszcze wypełniony, bo żużlowcy generowali największą liczbę uczestników imprez na stadionie. Problem pojawi się w 2019 roku, gdy żużla nie będzie. Ratusz po cichu liczy na to, że frekwencję na stadionie podniosą piłkarze Resovii i Stali. – Obie drużyny mogą awansować do wyższych lig, co może się przełożyć na większe zainteresowanie meczami przez kibiców – uważa Maciej Chłodnicki. 

(ram)

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama