Ośmiu strażników miejskich w Rzeszowie wzięło zwolnienie lekarskie. Trzem z nich ZUS kazał wrócić wcześniej do pracy. – Tryska z nich zdrowie – twierdzi prezydent Tadeusz Ferenc.
Była już „psia” grypa, zapowiada się „belferska”. W międzyczasie zwolnienia lekarskie brali także pracownicy administracji sądowej i prokuratorskiej. W ostatnim czasie rozchorowali się także strażnicy miejscy w Rzeszowie. Ośmiu z 60 funkcjonariuszy w ubiegłym tygodniu wzięło L4. Trójka z nich do pracy wróciła szybciej, niż zakładała.
– W związku z tym, że strażnicy miejscy zaczęli w ostatnim czasie bardzo mocno chorować, ZUS przeprowadził kontrolę, wzywając ich na badania. W przypadku trzech osób nakazano skrócenie zwolnienia lekarskiego i powrót do pracy – wyjaśnia Marcin Stopa, sekretarz Miasta Rzeszowa.
Funkcjonariusze straży miejskiej swój „chory” protest sygnalizowali jeszcze w ubiegłym tygodniu. Do Tadeusza Ferenca, prezydenta Rzeszowa, wysłali anonimowy list podpisany „pracownicy straży miejskiej”.
W dokumencie, który trafił na biurko Ferenca, strażnicy stwierdzili, że w ich jednostce jest zbyt duża rotacja kadr, brakuje szkoleń, są za niskie zarobki. Ma także brakować sprzętu. Ponadto, strażnicy mają mieć również za dużo niedzielnych i świątecznych dyżurów, za które nie otrzymują dodatkowych pieniędzy.
– Prezydent spotkał się ze wszystkimi strażnikami w piątek, aby porozmawiać o anonimowych pismach. Tematy zostały wyjaśnione. Strażnicy wyzdrowieli – wyjaśnił Stopa. – Tryska z nich zdrowie – stwierdził w poniedziałek w ratuszu prezydent Ferenc.
Kontrolę zwolnień lekarskich strażników miejskich nakazał przeprowadzić Józef Wisz, komendant Straży Miejskiej w Rzeszowie. Wisz nie chciał zdradzić szczegółów piątkowego spotkania Tadeusza Ferenca z funkcjonariuszami. Miasto na utrzymanie straży rocznie wydaje 4,1 mln zł. Średnie zarobki strażników wynoszą 4,2 tys. zł brutto.
(jg)
redakcja@rzeszow-news.pl