Wybory samorządowe za pasem. Komitetów różnych różnistych się zarejestrowało. Pytanie brzmi: co zdominuje kampanię?
Dwa tematy pojawią się na bank. 1. Podlizywanie się rowerzystom i przeistoczenie każdego polskiego miasta w drugi Amsterdam, czemu należy jak najbardziej przyklasnąć. 2. Budżety partycypacyjne. Jak śpiewał kabaret Otto: „obywatelu zrób sobie dobrze sam”. Słychać też głosy fachowców – realistów, iż „budżet obywatelski to dobry sposób rozładowania frustracji mieszkańców niewielkim kosztem”. Hmmm…
Wobec powszechnego biadolenia na społeczeństwo obywatelskie w rodzimym wydaniu, pomysł rodem z Brazylii wydaje się interesujący. Zachęcić Polaka do działania, poza trójkątem – rodzina, praca, rozrywka – to sytuacja w kraju niebywała. Zdarza się czasem, że zademonstruje na ulicy , podpisze listy protestacyjne, zaangażuje w akcje Internetowe. Ale to wszystko za mało. Frekwencja w bardzo ważnych wyborach samorządowych, jest na zawstydzająco niskim poziomie. Znacznie więcej osób atakuje urny w wyborach na Prezydenta RP, które przecież w otoczeniu przeciętnego Kowalskiego niewiele zmieniają. Ot, można podziwiać uśmiech wybrańca na dożynkach w Spale.
Pojawiają się jednak dylematy, przy pobudzaniu tego rodzaju aktywności obywateli. Po pierwsze problem z zebraniem reprezentatywnej grupy. Np. w gospodarnym Poznaniu, chętnych do decydowania o budżecie było mniej niż 5 procent uprawnionych. Wiadomo, początki są zawsze trudne, ale zaraz mogą pojawić się głosy malkontentów, dlaczego to ta akurat mniejszość ma decydować, czy w mieście będą ścieżki do biegania czy festiwal muzyczny za 200 tys. (na który gdyby były bilety, nikt by nie przyszedł). Po drugie zachodzi pytanie, od czego mamy bezpośrednio wybranych: prezydenta i radnych. Przecież płacimy im pensje jako podatnicy, aby robili nam dobrze. Powinni wypełniać swą misję z pasją i w pełni rozumieć problemy mieszkańców. Jeśli się nie sprawdzają to można im podziękować w najbliższych wyborach.
Przychodzi na myśl sytuacja z funduszem sołeckim. Na co ma pójść „kasa” w sołectwie decydują tubylcy na zebraniu wiejskim. Tylko że nie zawsze służy to poprawie warunków życia wszystkich. Znam przypadek ze świętokrzyskiego. Mieszkańcy jednogłośnie, fundusz w wysokości 5 tys. złotych, chcieli przeznaczyć na wpłatę kaucji za swojego ziomka, który miał wpadek. Tzn. w stanie upojenia alkoholowego staranował niesprawnym, pozbawionym hamulców traktorem, policyjny radiowóz. Pomysłu wypuszczenia ziomka, nie udało się zrealizować, ale tacy troskliwi, solidarni, sąsiedzi w dzisiejszych czasach znieczulicy to istny skarb.