Zdjęcie: Bartosz Frydrych / Rzeszów News

Media zawsze kłamią, gdy piszą o niewygodnych dla kogoś sprawach. Z takiego wytrychu skorzystała także dyrekcja I LO w Rzeszowie po „aferze biustonoszowej”. Szkoda, bo przy okazji zaatakowała swoich uczniów. 

Dokładnie tydzień temu w I Liceum Ogólnokształcącym wybuchła „afera biustonoszowa”. Przez przypadek wywołała ją dyrekcja szkoły, bo nie spodziewała się, że uczniowie postanowią skorzystać z demokratycznego prawa wyrażenia swojego odmiennego zdania. 

O co chodzi? O zasady ubioru, jakie panują od tego roku szkolnego w I LO. Do pamiętnego piątku (7 lutego) niewielu na te zasady zwracało uwagę. Dopiero po słynnym apelu do uczniów dotarło, co one oznaczają w praktyce. 

Dlaczego piszę „słynny apel”? Bo padły tam na tyle mocne słowa, że uczniowie poczuli się  nimi urażeni. Te najczęściej cytowane mieli wypowiedzieć Iwona Palczak, wicedyrektor  szkoły: „Dziewczyny – im więcej zakrywacie, tym bardziej pociągacie” i Piotr Wanat, dyrektor szkoły, który miał rzucić uwagę o „pilnowanie swoich córek” na odbywającej się dzień wcześniej wywiadówce. 

Słowa zabolały i upokorzyły

Oczywiście, dyrekcja pytana o to, gdy w końcu zdecydowała się rozmawiać z mediami, zaprzeczyła, by takie słowa padły. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet jeśli powielane zdania nie są dosłownym cytatem tego, co zostało powiedziane, to jednak musiały w stronę uczniów paść na tyle mocne sformułowania, że ich to po prostu zabolało i w jakiś sposób upokorzyło.

Dlatego zdecydowali się oni na protest, który, owszem, przeszedł ich najśmielsze oczekiwania, ale przy okazji pokazał, że młodzi mają siłę, że mają głos, a wokół własnej sprawy potrafią w sposób pokojowy zgromadzić tłumy. Dosłownie. 

Skąd to wiem? Bo w poniedziałek byłam w I LO. Cały dzień spędziłam z dziennikarzami Polsatu, TVN-u, TVP Rzeszów i Radia Rzeszów na obserwowaniu, co dzieje się w szkole. Aby pokazać szeroko problem rozmawialiśmy z wieloma uczniami. Każdy z nas z innymi. Potem, czekając aż w końcu dyrekcja zechce z mediami rozmawiać, dzieliliśmy się, co usłyszeliśmy.

Kto ma „kudłate myśli”?

Co więcej, szukaliśmy także uczniów, którzy na tym „słynnym apelu” byli. Ci, w rozmowie z nami, dosłownymi cytatami nie rzucali, ale podkreślali, że padły słowa, które sugerowały, że przez „niewłaściwy ubiór” (cokolwiek to nie znaczy, bo ani duży dekolt, ani krótka spódnica nie mówią „chcę z każdym uprawiać seks”), dziewczyny stają się obiektami seksualnymi.

Chłopakom zasugerowano z kolei, że myślą tylko o jednym, a im bardziej koleżanka w klasie rozebrana, tym bardziej ma on „kudłate myśli”.

Dużo rozmawiałam także z Kacprem Dzierżakiem, uczniem II klasy, który stał się szkolnym liderem protestu. Od samego początku podkreślał on, że protestem nie chce w żaden sposób podkopywać autorytetu ani dyrekcji, ani nauczycieli, ani samej szkoły.

Jedyne na czym mu od samego początku zależało to rozmowa i wypracowanie kompromisu. O sprawie wypowiadał się bardzo dojrzale, choć nie ma skończonych nawet 18 lat. Zarówno on, jak i pozostali uczniowie, protestowali, bo nie chcieli bez słowa przyjąć tego, z czym się nie zgadzali wewnętrznie.

Jest jednak jedno „ale”

Tak, można młodych oskarżyć o to, że im się wiadomo gdzie poprzewracało, bo mają wszystkiego za dużo. Tak, można powiedzieć też, że przecież adwokaci i bankowcy też mają ściśle określony dress code i muszą się do niego stosować i nikt na to nie narzeka .

Tak, szkoła to nie plaża, ani boisko, trzeba się odpowiednio ubierać itp. Jest jednak jedno „ale”. Ta młodzież uczy się w jednym z najlepszych liceów w Rzeszowie. Ogólniaków, które z istoty rzeczy mają za zadanie w młodych ludziach wykształcić takie umiejętności jak: sztuka dialogu, szacunek do drugiego człowieka, do tego kim jest, jakie ma wartości, do wyrażania własnych opinii, przekonań oraz ich racjonalnego bronienia i uzasadnienia. 

Czas szkoły średniej to nierzadko czas poszukiwania siebie samego, szukania odpowiedzi na to, kim jestem, kim chce być w przyszłości. Trudno więc oczekiwać od młodych ludzi, wkraczających w życie, że będą chodzić ubrani pod przysłowiowym krawatem, jak jeden mąż. 

To nie metoda na wychowanie 

Część z nich pewnie będzie musiało się do takiego dress codu w pracy przystosować, gdy zostaną urzędnikami, politykami, menedżerami, wykładowcami itp. Ale wśród tych licealistów są też zapewne artyści, kreatywne osoby, dla których inność wyrażona poprzez ubiór będzie marką rozpoznawczą ich założonych w przyszłości biznesów.

Tego nie wiem ani ja, ani dyrekcja I LO, która na siłę coś chce udowodnić tylko dlatego, że kieruje szkołą z tradycjami, zapominając jednocześnie, że najwięksi geniusze to indywidualiści i to oni tworzą legendę I LO.

Rygorystyczne ograniczenia to nie metoda na wychowanie otwartych, racjonalnie myślących ludzi, którzy tacy, po ukończeniu takiego świetnego liceum, właśnie powinni być. 

Dlaczego o tym teraz piszę?

Bo jestem wkurzona, żeby nie napisać bardziej dosadnie, postawą dyrekcji I LO, która w czwartek wydała kuriozalne oświadczenie zarzucając mediom, że w sprawie całej „afery” z dress codem piszą nieprawdę. 

Jak to przeczytałam pomyślałam sobie: „Standard. Jak się robi zamieszanie wokół jakiejś sprawy, tak jest najłatwiej się bronić. Nie ma się co tym szczególnie przejmować. Media zawsze były i są winne w takich sytuacjach, szczególnie, gdy się dokręca komuś śrubę”. 

Po chwili jednak przyszła refleksja: „Moment, przecież nasze medialne relacje z protestu to słowa uczniów I LO. Pisząc o tym, że media przekazują nieprawdę dyrekcja daje do zrozumienia,  że uczniowie, którzy się dla nas wypowiadali, kłamią”.

Wtedy przyszła gorzka refleksja

Dyrekcja I LO kompletnie nie zrozumiała istoty protestu. Wydane oświadczenie tak naprawdę nie uderza w media jako takie, a w uczniów szkoły, którzy się do tych mediów wypowiadali. Dyrekcja pisząc, że media przekazują nieprawdę zredukowała demokratyczne prawo uczniów do wyrażania własnej opinii do plotki. Po co? Aby zamieść całą sprawę pod dywan. 

Dowodem na taką postawę dyrekcji niech będą także zamieszczone w tym tygodniu na stronie I LO słowa: „Plotka rośnie, rozchodząc się” („Fama crescit eundo” – pisał rzymski poeta Wergiliusz), które tylko podkreślają to, że uczniowie rozpuścili jedynie plotki, by szargać dobre imię szanowanej placówki.

Ja pozwolę sobie tu posłużyć się nieco mniej szacownym cytatem, ale z książki traktującej o licealistach: „Zawsze uważałem, że kształcenie polega na tym, by uczyć prawa do własnego zdania” (Nancy Kleinbaum, „Stowarzyszenie umarłych poetów”).

Dlatego uważam, że dyrekcja I LO powinna się wstydzić za swoje oświadczenie. Tym bardziej, że to świetni i doświadczeni pedagodzy, dlatego oczekiwało się od nich jednak większego wyczucia i delikatności w tej sprawie, a nie odwracania kota ogonem. 

joanna.goscinska@rzeszow-news.pl

Reklama