Piątek, godz. 9:00. Starszy mężczyzna, któremu próbowano ukraść rower, wzywa policję. Niedoszły złodziej ucieka, a funkcjonariusze ruszają na poszukiwania. Po godzinie przywożą sprawcę do… ofiary.
O kuriozalnej interwencji policjantów opowiedziała nam pani Anna, córka poszkodowanego. Według relacji jej ojca, którą nam przekazała, w piątek rano (7 sierpnia) przy Delikatesach Centrum na ul. Strażackiej w Rzeszowie doszło do przepychanki. 81-letniemu mężczyźnie próbowano ukraść rower.
– Tato zauważył złodzieja przez okno i szybko wybiegł ze sklepu. Po krótkiej szarpaninie udało mu się rower odzyskać. Niestety, złodziej uciekł – relacjonuje pani Anna.
Na miejscu pojawiła się policja. – Rzeczywiście takie zdarzenie miało miejsce. Policjanci po ustaleniu rysopisu mężczyzny natychmiast udali się w pościg i w ciągu kilkudziesięciu minut ujęli sprawcę – potwierdza asp. Tomasz Drzał z Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie.
Od tego momentu relacja pani Anny i policjantów nieco się różni. Kobieta utrzymuje, że radiowóz zatrzymał się na podjeździe przed jej domem, w którym mieszka z ojcem, a policjanci poprosili przez domofon, by 81-letni mężczyzna wyszedł do nich i rozpoznał sprawcę.
– Gratuluję policji szybkiego odnalezienia złodzieja, ale przyprowadzenie go pod adres poszkodowanego to chyba pomyłka – uważa kobieta.
Takiej wersji zdarzeń zaprzecza policja. – Policjanci po ujęciu sprawcy zadzwonili do ofiary z pytaniem, czy zgodzi się do nich wyjść i rozpoznać sprawcę. Absolutnie nie wjeżdżali na teren posesji. Zatrzymali się gdzieś pomiędzy miejscem zdarzenia a miejscem zamieszkania ofiary, które dzieli tylko kilkaset metrów – przekonuje asp. Tomasz Drzał.
Na bakier ze zdrowym rozsądkiem
Założywszy, że wersja zdarzeń, którą przedstawia policja, jest prawdziwa, to i tak jej działania były co najmniej wątpliwe, a na pewno nie miały nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Standardem jest, że funkcjonariusze przewożą sprawcę na komendę i dopiero tam, najczęściej za lustrem weneckim, jest on okazywany poszkodowanemu.
– Przeważnie tak to wygląda, ale w tym wypadku zaważyła kwestia ujęcia sprawcy blisko miejsca zdarzenia. Poza tym ofiarą jest starsza osoba, być może funkcjonariusze chcieli ułatwić jej sprawę, a nie ciągać na komisariat? – zastanawia się asp. Drzał. – Gdyby mężczyzna odmówił policjantom wyjścia do nich, odjechaliby, ale on zgodził się rozpoznać sprawcę na ulicy – twierdzi.
Na pytanie, jaką widoczność sprawca miał z radiowozu i czy mógł zauważyć, gdzie mieszka ofiara, policja odpowiedzieć nie potrafi. – Trudno ocenić. Policjanci zatrzymali się w okolicy domu poszkodowanego – słyszymy w KMP Rzeszów.
Asp. Tomasz Drzał zwraca też uwagę, że ukrywanie ofiary za lustrem weneckim nie miało sensu, bo podczas szarpaniny o rower napastnik na pewno widział twarz poszkodowanego.
Takiego tłumaczenia policji nie przyjmują ani pani Anna, ani jej ojciec. – Czy oni zdają sobie sprawę, że złodziej zna mój adres i dane? Może przyjść do mnie do domu. Po telefonie na policję usłyszałam, że nie mogą mi pomóc. Jeżeli ktoś mi wybije szyby, to wtedy mogę dzwonić. A gdy zapytałam, co będzie, jeżeli coś się stanie moim rodzicom lub dziecku, usłyszałam odpowiedź, że, niestety, policja nie wie, co zrobić – skarży się kobieta.
Dodaje też, że argument o próbie oszczędzenia jej ojcu „zachodu” i „nieciąganiu go po komisariatach” jest absurdalny. – Po całym zdarzeniu musiał przecież pójść na komisariat i złożyć zeznania – zaznacza.
Niebezpieczeństwo czyha za rogiem?
Z ustaleń policjantów wynika, że zarówno ofiara, jak i sprawca mieszkają na ul. Strażackiej. Czy mogą się znać? Tego na razie nie wiadomo.
Niedoszły złodziej to 27-letni mężczyzna. W momencie zdarzenia miał 3 promile alkoholu we krwi. Po zatrzymaniu trafił na izbę wytrzeźwień. Areszt opuścił już następnego dnia. 27-latek przyznał się do winy. Ponieważ wartość roweru przekraczała 500 zł, usłyszy zarzuty usiłowania kradzieży.
Rodzina poszkodowanego mężczyzny zamierza złożyć skargę na działania policji.
marcin.czarnik@rzeszow-news.pl