O śmieciach w Urzędzie Marszałkowskim. Samorządowcy rozczarowani dyskusją

Trzygodzinna debata w Rzeszowie o śmieciach niczego nie zmieniła. Samorządowcy drżą, jak powiedzieć mieszkańcom, że muszą płacić więcej, a ci, którzy śmieci odbierają, mówią, że interes ojczyzny jest najważniejszy. 

 

Od kilku miesięcy podkarpaccy samorządowcy drżą przed nadejściem 2020 roku, bo to wtedy należy się spodziewać dużego wzrostu cen za odbiór śmieci. Zapłacą za to, oczywiście, mieszkańcy. Temat odpadów nie schodzi z czołówek serwisów informacyjnych, gdy się okazało, że wybudowana w Rzeszowie przez PGE spalarnia tania nie jest.   

W poniedziałek do stolicy województwa przyjechało około 80 samorządowców, by dyskutować o tym, jak uniknąć „czarnego scenariusza”. Do gmachu urzędu marszałkowskiego przy al. Cieplińskiego przyjechali przedstawiciele Podkarpackiego Stowarzyszenie Samorządów Terytorialnych. 

Tego samego dnia, pod oknami marszałka, 10 śmieciarek jeździło w proteście przeciwko decyzji PGE Energia Ciepła, która postanowiła, że do spalarni przyjmie śmieci nawet z drugiego końca Polski. Takie warunki sprawiły, że dotychczasowe stawki mocno poszybowały, w przypadku Rzeszowa aż o 130 procent! 

Zniesiona regionalizacja

Na debatę przyjechali też parlamentarzyści: posłowie PiS Ewa Leniart, Kazimierz Moskal i Wiesław Buż, poseł Lewicy. Pojawiła się też wicewojewoda Lucyna Podhalicz i gospodarz spotkania – marszałek Władysław Ortyl. W roli panelistów: Leszek Karski – ekspert prawa ochrony środowiska i zrównoważonego rozwoju; Grzegorz Gilewicz, dyrektor rzeszowskiego oddziału PGE EC Ciepła; Jadwiga Szermach, prezes Gospodarki Komunalnej w Błażowej.

Ponadto, przy dyskusyjnym stole zasiedli: Grzegorz Ożóg, wójt gminy Ostrów; Marta Zajko, prezes „Stare Miasto – Park” w Leżajsku, a także Sławomir Progorowicz, prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w Rzeszowie, który do dyskusji, jako prelegent, został zaproszony w ostatniej chwili. Debatę poprowadził Andrzej Kulig, dyrektor departamentu ochrony środowiska w Urzędzie Marszałkowskim w Rzeszowie. 

Dyskusja zaczęła się od kwestii, która najbardziej boli samorządowców, czyli zniesienia 6 września br. tzw. zasady regionalizacji. W dużym uproszczeniu – śmieci można wywozić, gdzie się chce. Nad 25 samorządami z powiatów brzozowskiego, rzeszowskiego, strzyżowskiego, przeworskiego i łańcuckiego oraz Rzeszowa zawisło widmo wywożenia odpadów na drugi koniec Polski. 

PGE się ugięło 

Okazało się bowiem, że PGE Energia Ciepła do swojej spalarni przy ul. Ciepłowniczej, która miała wcześniej status Regionalnej Instalacji Przetwarzania Odpadów dla regionu centralnego, chciała przyjmować śmieci z całej Polski. Wystarczyło, by bogatsze gminy położyły atrakcyjne oferty na stole i tym sposobem podkarpackie samorządy zostałyby z problemem, gdzie wywozić dziesiątki tysięcy ton odpadów. 

Takie miasta, jak Łódź, czy Warszawa, które mają przepełnione instalacje, był gotowe zapłacić każdą cenę, by tylko mieć, gdzie zutylizować odpady. Pod medialnym naciskiem samorządowców PGE EC zmieniło taktykę i zadeklarowało, że połowę, czyli 35 tysięcy ton odpadów, odbierze z Podkarpacia, w tym z Rzeszowa. Spalarnia jest w stanie przerobić rocznie 70 tys. ton. 

Ostateczny wynik konkursu PGE EC na odbiór odpadów to 9:1, co oznacza, że tylko jeden podmiot jest spoza Podkarpacia. Jaki? Wciąż nie wiadomo. Nie zmienia to jednak faktu, że 15 samorządów z byłego regionu centralnego będzie musiało wywozić śmieci poza Podkarpacie. Wciąż też nie wiemy, ile ostatecznie PGE EC odbierze śmieci z Rzeszowa. Miasto chce oddać rocznie 30 tys. ton w cenie 721 zł za tonę. Teraz płaci 302,40 zł.

Realizacja interesu RP  

O tym, dlaczego zniesiono regionalizację i dlaczego to w zasadzie dobry kierunek próbował w trakcie debaty przekonywać Leszek Karski. Na początek stwierdził, że dzięki temu przeszliśmy z małych regionalnych rynków na jeden rynek Polski, który w zasadzie jest i tak niedobry. Zniesienie regionalizacji – według Karskiego – jest słuszne, bo to wyeliminowało z rynku „małe monopole”, które siłą rzeczy powstawały w regionach.

Argument nieco dziwny, bo jak twierdzi Marta Zajko, zaledwie 18 procent instalacji w Polsce miało charakter monopolistyczny, ale ceny w nich i tak były korzystniejsze niż rynkowe. 

Leszek Karski, przekonując, że zniesienie regionalizacji jest dobre, zaczął mówić o „realizacji interesu RP”. – Na poziomie regionalnym może się wydawać, że dany region musi nadmiernie zapłacić za „realizację interesu RP”. Ale w rzeczywistości chodzi o kwestię praw i obowiązków, o wyważenie interesu regionalnego i interesu RP, która jest naszym wspólnym dobrem – mówił Karski. 

Nie ma nic za darmo

Te górnolotne wywody brutalnie obalił zimną ekonomią Grzegorz Gilewicz. Wszyscy, jak siedzieli na sali sesyjnej, zgadzali się, że ceny za zagospodarowanie odpadów w Polsce rosną i temu akurat nie jest winne PGE, a ustawodawca, czyli Sejm, który tworzy nieudolne prawo, a skutki przerzuca na barki samorządów, którzy nie są w stanie racjonalnie wytłumaczyć swoim mieszkańcom galopujących cen za śmieci. 

Jednak do gigantycznego wzrostu cen za odbiór odpadów w spalarni – w przeciągu roku mamy skok z 302,40 zł do 721 zł – przyczyniło się PGE EC, do czego przyznał się między wierszami sam dyrektor Grzegorz Gilewicz. Spalarnia kalkulując ceny „na bramie” wlicza w nie „koszty nakładów inwestycyjnych”. – Musieliśmy zainwestować 300 mln zł w instalację. Te koszty ważą na naszych cenach – tłumaczył Gilewicz. 

Przyznał też wprost, że jeśli region chce mieć drugą nitkę produkcyjną, aby zwiększyć moce przerobowe spalarni, samorządowcy muszą za to zapłacić „na bramie”. – Aby zainwestować w drugą linię, która będzie kosztować około 300 mln zł, też trzeba wygenerować środki. Nie ma nic za darmo – przekonywał Grzegorz Gilewicz. 

200 km dalej za śmieciami

Gdy tak popatrzymy na całą sprawę, wydaje się więc, że lepszym rozwiązaniem jest budowa spalarni komunalnej przez podkarpackie samorządy, co kilka tygodni w ratuszu zaproponował Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa.

Skoro mieszkańcy i tak mają się złożyć się, czy to w podatkach, czy w opłatach za śmieci, na budowę nowej nitki, czy nowej spalarni wartej także 300 mln zł, to już lepiej mieć swoją instalację. Wtedy nikt nie będzie narzucał swoich cen i stawiał samorządy pod ścianą. Zresztą, na budowę spalarni gminy mogłyby pozyskać pieniądze z Unii Europejskiej, co znacznie obniżyłoby koszt inwestycji. 

O tym, że ustalenia z PGE są niewiele warte podczas debat mówił chociaż Sławomir Progorowicz. Prezes rzeszowskiego MPGK przypomniał, że były region centralny powstał po to mały, by MPGK zajęło się zagospodarowaniem odpadów zbieranych selektywnie i odpadami zielonymi, a PGE odbierało od 25 samorządów odpady zmieszane. 

– Przez trzy lata to jakoś funkcjonowało, ale zmiana przepisów spowodowała, że część naszych odpadów będzie jeździła około 200 km do innych instalacji – mówił Sławomir Progorowicz. 

Pojęcie „godziwego zysku”

Pod koniec debaty głos mogli zabrać także inni samorządowcy. Jednym z nich był Bogdan Żybura, starosta strzyżowski, który również krytykował postępowanie spalarni. – Instalacja miała pomóc uporządkować w regionie gospodarkę komunalną. Miało to być na zdrowych zasadach, a tak się nie dzieje – mówił Żybura. 

– Ustawodawca mówi nam dziś, że mamy odbierać śmieci po cenach rynkowych – próbował się bronić Grzegorz Gilewicz.

Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa, przypomniał mu jednak, że istnieje takie pojęcie jak „godziwy zysk”. – To powinno odnosić się także do PGE. Wolny rynek nie oznacza, że obowiązuje „wolna Amerykanka”. Gdyby tak było, to Rzeszów wiedząc, co nam grozi, przystąpiłby do budowy własnej spalarni, by teraz nie narażać się na dyktat wolnego rynku – mówił Dec. 

Trzy godzinną debatę najtrafniej podsumował Wojciech Bakun, prezydent Przemyśla. – Jedyna konkluzja, jaką wynoszę po tej debacie, to: „My nic nie potrafimy, a wszystko powinno być drogie” – powiedział. 

joanna.goscinska@rzeszow-news.pl

Reklama