500-złotowe mandaty dostali nielegalni sprzedawcy, którzy w niedzielę rozstawili swoje namioty podczas pobytu na rzeszowskim Rynku świątecznej ciężarówki Coca-Coli.
Wizyta ciężarówki Coca-Coli była jedną z atrakcji Świątecznego Miasteczka, które będzie czynne do 21 grudnia. Poza tłumami mieszkańców, pojawiła się spora grupa nielegalnych handlarzy, o czym informowaliśmy w niedzielę wieczorem. To właśnie „dzika” grupa sprzedawców rozłożyła swoje stragany nielegalnie na Rynku, na których sprzedawano tandetną „chińszczyznę”.
Ich obecność wywołała wściekłość wystawców Jarmarku Bożonarodzeniowego. To nie do nich zachodzili mieszkańcy, tylko ustawiali się w kolejkach do „dzikich” straganów. – Rzeszów stał się stolicą polskiego odpustu – nie kryli oburzenia wystawcy jarmarku.
Informacje o tym, co się działo w niedzielę na Rynku, dotarły w poniedziałek do ratusza. Miasto twierdzi, że był to incydent, któremu nie dało się zapobiec. Z wyliczeń ratusza wynika, że na Rynku obskurnych namiotów i stołów było 10, należące do dwóch właścicieli.
– Posypały się mandaty za wjazd na płytę Rynku – na to trzeba mieć specjalne zezwolenie – oraz za handel w niedozwolonym miejscu. Nielegalni handlujący dostali dwa mandaty po 500 zł, jeden na 300 zł i 200 zł oraz jeden za 50 zł – wyjaśnia Maciej Chłodnicki, rzecznik prezydenta Rzeszowa.
Czy „inwazja” handlarzy z tanią chińszczyzną zaszkodziła wizerunkowi Świątecznego Miasteczka? – Nie. Takie wpadki się zdarzają, a ta niedzielna, to był incydent. Nie ma, co panikować – twierdzi Chłodnicki.
To, co w niedzielę stało się na Rynku, większe emocje wzbudziło w agencji „Pro Aktyw”, która na zlecenie miasta przygotowała Świąteczne Miasteczko. Incydent ją przeraził. – Najbardziej szokująca była bezczelność tych ludzi – nie reagowali na usunięcie. Byli jak plaga. Przychodzili nie wiadomo skąd – mówi Paweł Pieniążek, dyrektor „Pro Aktyw”.
– Osoby, które pojawiły się nielegalnie na Rynku, to notoryczni „goście”, którzy jeżdżą za ciężarówką Coca-Coli. Informowaliśmy ich, że stanowiska, które rozkładają, są nielegalne. Wezwaliśmy policję i straż miejską. „Sprzedawcy” nie reagowali, bo wiedzą, że taka interwencje kończą się zazwyczaj na wlepieniu mandatu – dodaje Pieniążek.
Dla „dzikich” sprzedawców mandaty nie stanowią większego problemu. Wystarczy im kilkadziesiąt minut handlu, by „zarobić” na pokrycie mandatu. Nie ma odważnego, by siłą ich usuwać, bo jest obawa, że w trakcie takiej akcji część towaru zostałaby zniszczona i właściciele mogliby się jeszcze domagać odszkodowania.
– Nikt nie przypuszczał, że spotkamy się z taką bezczelnością. Pierwszy raz doświadczyłem takiej sytuacji – mówi Paweł Pieniążek. Niektórzy wystawcy jarmarku straty w wyniku „nalotu” handlarzy „chińszczyzną” oszacowali na 3 tys. zł. W komentarzach jednak tylko nieliczni bronią tych, którzy stracili swoje pieniądze.
„Wizerunek miasta ucierpiał przez tych nielegalnych sprzedawców, ale od początku można było zadbać o bardziej atrakcyjną ofertę Miasteczka” – twierdzi jedna z naszych Czytelniczek.
„Gawiedź, która pędzi podziwiać ciężarówkę Coca-Coli, gustuje właśnie w przezroczystych migających balonach, a nie w sztuce ludowej. Straty „legalnych” kramarzy są trochę dęte. Nawet gdyby „piratów” z „chińszczyzną” nie było i tak by nic nie sprzedali” – dodaje kolejny.
„Jarmark Bożonarodzeniowy w Rzeszowie jest beznadziejny. Sprzedawane produkty w kolosalnych cenach i w wielu przypadkach niemające związku z Bożym Narodzeniem. Wiele sprzedawanych przez Was produktów to chyba wypakowane ludowe badziewia, których nie sprzedaliście na Paniadze” – uważa kolejny Czytelnik Rzeszów News.
(jg)
redakcja@rzeszow-news.pl