Po liście jednego z naszych Czytelników, który napisał o „znieczulicy”, otrzymaliśmy kolejny list w tej sprawie. Przypomnijmy, w wypadku zmarła 53-letnia kobieta, która przebiegała przez jezdnię w niedozwolonym miejscu i została potrącona przez kierowcę opla astry. Mimo reanimacji, kobieta zmarła po przewiezieniu do szpitala. List wywołał liczne komentarze. Poniżej publikujemy kolejny głos w tej sprawie.
Nikt na to nie jest przygotowany
Ktoś w artykule wypowiada się w sprawie znieczulicy. Ja mam inne wrażenie. Wypadek wydarzył się tuż przede mną. Nie widziałem samego zajścia, ale widziałem z daleka ostro hamujące pojazdy. Nie było korku, więc wnioskuję, że to stało się właśnie kilka sekund przed moim przejazdem.
Zobaczyłem na ziemi leżącą kobietę i ludzi, którzy właśnie podchodzili do niej. Na nagraniu z rejestratora samochodowego widać, jak ktoś wysiada z auta i podchodzi do kobiety, widać też zatrzymujące się samochody, w tym mój.
Kiedy podszedłem do miejsca wypadku, myślałem, że to śmierć na miejscu – auta na tym odcinku jadą szybko i chyba nie jest to nawet niezgodne z przepisami. Ograniczenie do 70 km/h jest dopiero kawałek dalej.
Widok nie był przyjemny. Pierwszy odruch to telefon i 112, ale dyspozytor już wiedział. Ktoś zaczął krzyczeć o apteczki, trójkąty, zdjęcia dla dowodu itd., bo okazało się, że kobieta żyje. Akcja była spokojna. Kobieta oddychała w sposób widoczny. Dwie młode panie skoordynowały akcję w pełni profesjonalnie i jestem tym mocno zbudowany. To właśnie ci ludzie znaleźli się tam najwcześniej i umieli pomóc. Z ich perspektywy rzeczywiście może to wyglądać inaczej.
Potem przyjechała karetka pogotowia. Ratownicy zaczęli chyba opatrywać kobietę, kiedy doszło do zatrzymania akcji serca i konieczna była defibrylacja. Jeden z medyków wyczuł tętno w udzie. Wtedy pomogliśmy wpakować kobietę na nosze i do „erki”. Potem już tylko policja, dane osobowe i odjazd…
Nie pochwalam wypowiedzi, którą przeczytałem w Waszym artykule. Normalna sprawa, że ludzie boją się podejść do wypadku (nie bagatelizuję tylko rozumiem!). To nie znieczulica, ale strach, adrenalina i naturalna chęć oddalenia się od zagrożenia.
Owszem, pomagać trzeba, byli ludzie na przystanku, ale tak samo jak kierowca, początkowo też i ja, byli oni w szoku. Bladzi. Dwie godziny później jeszcze trzęsły mi się ręce i nogi. A nic takiego nie robiłem. Podziwiam zatem dwie kobiety, które zachowały się w pełni profesjonalnie. Myślałem nawet, że to pomoc medyczna. Może dlatego inni starali się nie przeszkadzać?
Jedno jest pewne – nikt nie jest przygotowany na takie zdarzenie. To potężne emocje! Tym bardziej, jeśli występuje ono znienacka. Nawet najlepsze szkolenia nie przygotują człowieka na zimny pot, odruch wymiotny na widok prawdziwej krwi, czy nagły skok adrenaliny. Pozdrawiam wszystkich i życzę, aby nikt nie musiał znaleźć się w takiej sytuacji.
Czytelnik Rzeszów News (imię i nazwisko do wiadomości redakcji)
Choroba nie wybiera, może dopaść każdego, nawet w trakcie świąt Wielkanocnych. W takim wypadku można udać się do najbliższej placówki nocnej i świątecznej opieki...
Korzystamy z plików tekstowych określanych potocznie jako cookies (tzw. ciasteczka) do technicznej obsługi strony rzeszow-news.pl. W publikowanych przez nas materiałach mogą znajdować się treści pochodzące z innych serwisów, które we własnym imieniu używają cookies, np. Twitter, Facebook, Youtube i Instagram. Jeśli nie wyrażasz zgody na przetwarzanie cookies przez nas oraz te serwisy, wyłącz opcję cookies w przeglądarce lub urządzeniu, z którego korzystasz. Gdy skorzystasz z opcji opt-out, nie będziesz mieć dostępu do osadzonych treści. Więcej informacji „Polityka prywatności".ZgodaDowiedz się więcej