Fot. Michał Mielniczuk / Podkarpacki Urząd Marszałkowski. Na zdjęciu Andrzej Szlęzak

W sejmiku podkarpackim należy do klubu Koalicji Obywatelskiej, jest członkiem PSL, kiedyś był w PiS, w nadchodzących wyborach postanowił startować do Sejmu z listy komitetu Skuteczni Piotra Liroya Marca!

O tym, że Andrzej Szlęzak, bo to o nim mowa, wystartuje w wyborach parlamentarnych z listy Liroya mówiło się od co najmniej tygodnia. Niektórzy spodziewali się, że były prezydent Stalowej Woli wystartuje do Senatu. Szlęzak rozważał to, ale dużo bardziej go interesował Sejm. Cztery lata temu chciał się tam dostać z listy PSL. Przegrał. Nie on jeden.

Teraz Andrzej Szlęzak ponownie będzie startował do Sejmu (czwarta próba). Wybrał rzeszowsko-tarnobrzeską listę Liroya i jego komitet „Skuteczni”. Szlęzaka chciały też inne partie. Namawiała go narodowo-korwinowa Konfederacja, PSL i PO. Szlęzak, choć wywodzi się ze środowiska endeckiego, Konfederacji odmówił, narodowcy też za nim nie przepadają.

– Koncepcje budowy katolickiego państwa narodu polskiego może miały sens kilkadziesiąt lat temu, ale dzisiaj to już jest raczej niedorzeczne – mówi nam Andrzej Szlęzak.  

Z PO Szlęzak negocjował dwukrotnie. Za pierwszym razem postawiono mu zaporowy warunek – znajdzie się na sejmowej liście Koalicji Obywatelskiej, jeśli zapisze się do PO. Szlęzak powiedział „nie”. Potem PO jeszcze raz do niego podeszła. Proponowała mu za pierwszym razem 15. miejsce na liście, potem 29, a na końcu 10. Nic z tego nie wyszło.

Bunt „antysystemowców” 

Andrzej Szlęzak wybrał „Skutecznych” Liroya, dostał „jedynkę” w okręgu nr 23, ma mieć wpływ na dalszą obsadę kandydatów na liście, która ma być gotowa do połowy przyszłego tygodnia i zarejestrowana. 

Podkarpackie struktury Liroya budują zbuntowani działacze Ruchu Kukiz’15, którzy porzucili Kukiza za to, że wszedł w alians z PSL. U Liroya są też buntownicy od Janusza Korwina-Mikkego, którzy uznali, że z jego bratania się z nacjonalistami z Ruchu Narodowego i z szerzącym antysemickie poglądy Grzegorzem Braunem nic dobrego się nie urodzi. 

Cała tzw. antysystemowa prawica, która startowała w majowych eurowyborach pod szyldem Konfederacji podzieliła się potem na kilka frontów. Wspomniany Liroy poszedł swoją drogą, ze starej ekipy przyciągnął Kaję Godek, do niego dołączają też kukizowcy i ludzie z tworzonej przez posła Marka Jakubiaka Federacji dla Rzeczypospolitej.

Korwin nadal trzyma się z RN, Grzegorzem Braunem oraz „antyszczepionkowcami”.

Świata nie zmieni, Polski nie zbawi

Andrzej Szlązak, co ciekawe, nadal jest członkiem PSL (od 2015 roku), w ubiegłorocznych wyborach samorządowych z powodzeniem startował do sejmiku podkarpackiego z listy Koalicji Obywatelskiej. Szlęzak jest członkiem sejmikowego klubu KO. Gdy negocjacje z Konfederacją, PSL i PO nic nie dały, myślał, by start w wyborach w ogóle sobie odpuścić.

Około dwa tygodnie temu do Andrzeja Szlęzaka zapukali ludzie od Liroya. Przyjął ich chłodno, ale Szlęzak zawsze miał ambicje, by znaleźć się w Sejmie. – Lista Liroya budzi moich najmniej oporów i najwięcej pozytywnych reakcji, wydaje się najmniej partyjna i zaszufladkowana. Kandyduję nie po to, by komuś zrobić na złość – mówi Szlęzak. 

– Mam świadomość, że szanse na przekroczenie progu wyborczego komitetu Liroya i zdobycie mandatu są mniejsze niż większe. Wszystko jednak może zmienić kampania wyborcza. Będzie dość ostro – przewiduje kampanijny scenariusz były prezydent Stalowej Woli. Wie, że start z listy Liroya może się dla niego skończyć wyrzuceniem z PSL i klubu KO.

Bądź na bieżąco.

Rzeszów News - Google NewsObserwuj nas na Google News!

– Do PSL nie będę miał o to żalu, może z partii sam się wypiszę. Jeżeli PO usunie mnie z klubu KO w sejmiku, to uszanuję jej decyzję – twierdzi Andrzej Szlęzak. Mówi wprost, że przy obecnym układzie politycznym, nawet gdyby dostał się do Sejmu, to na Wiejskiej „świata nie zmieni, a Polski nie zbawi”. – Chcę artykułować pewne problemy – tłumaczy.

Passa się skończyła 

A to, że Szlęzak lubi ściągać na siebie uwagę, wiadomo od dawna. Gdy przez trzy kadencje był prezydentem Stalowej Woli szokował nie raz. Z jednej strony mocno mówił o przywiązaniu do wartości katolickich, chwalili go nacjonaliści, gdy ogłaszał, że miasto nie dołoży złotówki do klubu koszykówki, jeżeli będą w nim grali obcokrajowcy.

Jeszcze innym razem bojkotował włączanie syren 1 sierpnia na rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, szykował symboliczny proces dowódcom PW, był w konflikcie z lokalnym Kościołem, gdy na miejskiej działce bez pozwolenia stawiano krzyż. To sprawiało, że nazwisko Szlęzaka przebijało się do ogólnopolskich mediów, lubił w nich brylować. 

Ta passa się skończyła po jesieni 2014 roku, gdy niespodziewanie przegrał wybory prezydenckie w Stalowej Woli z młodym Lucjuszem Nadbereżnym z PiS. Start do Sejmu rok później z listy PSL zakończył się dla niego kolejną porażką. W 2018 roku Platforma Obywatelska namówiła Andrzeja Szlęzaka, by z list KO startował do sejmiku. Udało się.

Sejmik mu niepotrzebny

Ale Szlęzak wie, że przy obecnym układzie w sejmiku (PiS rządzi w nim niepodzielnie) jest tam raczej statystą, podobnie jak inni radni opozycji. Rok pracy w sejmiku to dla niego stracony czas, nie licząc trwającej tygodniami awantury wokół wyboru szefa komisji rewizyjnej. PiS nie chciało się zgodzić, by to Szlęzak stanął na czele komisji. PiS odpuściło. 

Andrzej Szlęzak uważa, że w Sejmie będzie bardziej słyszalny. Liroy dał mu gwarancję wpływu na program zwłaszcza w kontekście samorządu, chce się zajmować pomocą małym przedsiębiorcom. W Sejmie zamierza mówić o oświacie. – Tam jest zapaść. Opieka medyczna – zapaść to delikatnie powiedziane. Gospodarka – jeszcze się kręci – mówi. 

Jeszcze, bo Szlęzak przewiduje, że przez PiS-owskie rozdawnictwo, m.in. program 500+, w zderzeniu z widocznym coraz bardziej wyhamowaniem międzynarodowej gospodarki, czekają nas trudne czasy. – Za to rozdawnictwo płacą mali przedsiębiorcy. Nie potrafię wskazać jakiejś takiej gałęzi działalności państwa, która funkcjonuje dobrze – mówi. 

Balast zamiast owsa

Andrzej Szlęzak obawia się, że PiS po wygranych wyborach jeszcze bardziej będzie dokręcał śrubę samorządom – powierzy im coraz więcej zadań, na które same będą musiały znaleźć pieniądze. – Zamiast koniowi, który ciągnie wóz, jeszcze podrzucić trochę owsa, to na wóz dorzuca się dodatkowy balast – uważa Szlęzak. 

Ale też nie uważa, by PiS szykował nam „drugą Grecję”, czy „drugą Wenezuelę”, o czym dzisiaj nierzadko mówi opozycja i ekonomiści. – Gniewu społecznego nie będzie. Za to młodzi będą wyjeżdżać za granicę, a emeryci się nie zbuntują. To będzie proces gnilny. Będzie rozpad. A jak coś gnije, to się uwolnią różne smrody – mówi Andrzej Szlązak. 

O swoim starcie w wyborach do Sejmu w piątek wieczorem na Facebooku napisał tak: „Może się wydawać, że to decyzja szalona. Na pewno w pewnym stopniu taka jest”.

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama