Znajdujący się aktualnie pod ostrzałem armat z dwóch stron wojującej sceny polskiej polityki Marian Banaś, szef Najwyższej Izby Kontroli, ma duży problem.
Strzelają doń bowiem zarówno szańce opozycyjne, czyli Platforma vel Koalicja Obywatelska, ze wsparciem lewicy i kukizowych ludowców, ale w tej kanonadzie bierze także udział główny front ze strony Prawa i Sprawiedliwości (z samym prezesem włącznie), oraz sojuszników w barwach Solidarnej Polski i Porozumienia Jarosława, ale Gowina.
Zdawałoby się, że taki dywanowy nalot połączony z artyleryjskim wzmożeniem wszelakiego kalibru skutecznie pozbawi tak ostrzelanego wszelkich wątpliwości, co do wywieszenia białej flagi i aktu bezwarunkowej kapitulacji. Ale okazuje się, że… nie.
„Pancerny Marian”, to ksywa Mariana Banasia z czasów powoływania (przezeń) do życia Krajowej Administracji Skarbowej i przyłożenia naprawdę dużej pracy w resorcie finansów w sprawie tzw. uszczelnienia luki VAT-owskiej, która stała się jednym z leitmotivów kampanii Prawa i Sprawiedliwości w kontekście zwiększenia przychodów do budżetu państwa.
Niemałe to zasługi, chociaż dość mocno rozrzedzone doniesieniami o VAT-owskiej mafii wewnątrz ministerstwa, dokładnie za czasów panowania w nim pana Banasia. Nie sposób zatem oprzeć się wrażeniu, że „Pancerny Marian” jest dzisiaj rozpoznawany jako człowiek wielowymiarowy. I mnogość owych wymiarów może wywołać pewne, hmmm… obawy.
Zmierzenie się z faktami bywa piorunujące, tak jak piorunująca może być spadająca na głowę medialna rzeczywistość. Wspomniany szef NIK miał w sobie na tyle nieprawdopodobnej odwagi, że w swoim oświadczeniu na forum sejmowej komisji (gdzie zabroniono zadawania pytań) obwieścił niedowiarkom, że w mieście Krakowie jest… sporo hoteli na godziny, w których można po prostu sobie odpocząć w trakcie intensywnej służbowej delegacji. Z sali słychać było donośne śmiechy.
Gdyby Janusz Gajos, Włodzimierz Press, Franciszek Pieczka, Roman Wilhelmi czy Wiesław Gołas – wszyscy znani jako „Czterej pancerni”, dołożyli się do powyższej oceny dzisiejszej rzeczywistości, mielibyśmy zgodność fikcji z obrazem rzeczywistości lansowanym przez nomen omen „pancernego”, ale zupełnie wyjętego z opowieści autorstwa Janusza Przymanowskiego. Słowem, domorośli herosi stający w obronie prześladowanych maluczkich, wygrywający wojnę ze złem.
Marian Banaś wygląda jednak na znacznie bardziej bezwzględnego zawodnika z innej ligi. Bo o ile „Czterem pancernym” można zarzucić ideologiczne zacięcia do zasiania komunizmu, tak ten „Jeden Pancerny” z XXI wieku objawił właśnie swą nieskażoną postawę skłonnością do ufania ludziom udekorowanym grubymi, złotymi łańcuchami, zadzierzgniętymi między szyję a nadgarstki.