Fot. Piotr Woroniec Jr / Rzeszów News. Na zdjęciu Andrzej Dec

Wiele wskazuje na to, że od tzw. reformy edukacji min.  Anny Zalewskiej nie ma już odwrotu. Jednak dopóki ustawy nie zostały uchwalone i podpisane, jest jeszcze jakaś nadzieja na powstrzymanie tego szaleństwa. Do głosów sprzeciwu swoje stanowisko w ostatnim numerze Polityki dołączył znany specjalista od edukacji, pracownik UW oraz Instytutu Badan Edukacyjnych, dr hab. Mirosław Herbst. Przedstawia je w rozmowie z Joanną Cieślą. Poniżej podstawowe tezy tego artykułu. Zwracam szczególną uwagę na dwa ostatnie akapity.

Kształt oświaty jest tematem politycznie atrakcyjnym, jednak cykl polityczny rozmija się z cyklem reform edukacyjnych, których efekty widać dopiero po kilkunastu latach.  Dlatego politycy w reformowaniu edukacji miotają się od ściany do ściany, a jak już swoje zrobią, to tracą zainteresowanie tym tematem.

Próby reform są do pewnego stopnia uzasadnione, jednak bardzo trudno jest o zgodę co do pożądanego kierunku zmian.

Gimnazja dopiero „osiadły na fundamentach”. Badań, jak one funkcjonują, nie ma jeszcze zbyt wiele, także dlatego, że przed ich wprowadzeniem nie mieliśmy narzędzi, żeby mierzyć osiągnięcia uczniów, zatem nie bardzo mamy dzisiaj z czym porównywać.

Podstawowe założenia tamtej reformy:

  • wydłużenie o rok obowiązkowego kształcenia ogólnego (dzisiaj chcemy go skrócić)
  • doprowadzenie do zmiany środowiska szkolnego po 6 zamiast po 8 latach nauki, aby dzieci ze środowisk mniej uprzywilejowanych szybciej trafiły do lepiej wyposażonej szkoły, pod opiekę lepszych nauczycieli.

To drugie założenie nie do końca zostało zrealizowane, dlatego trzeba powiedzieć, że procesu tamtej reformy nie ukończyliśmy, ale znacznie lepszym rozwiązaniem byłoby jej dokończenie niż anulowanie.

Na zasadzie selekcji naturalnej w gimnazjach uczą dziś najlepsi nauczyciele, ale brakuje im wsparcia systemowego.

To chyba jedyny w cywilizowanym świecie przypadek reformy ograniczającej dostęp do edukacji poprzez skrócenie [obowiązkowego] okresu kształcenia ogólnego.

Odwoływanie się przez MEN (skądinąd bardzo niezręczne) do naukowych badań, to są zabiegi ex post, polegające na dopasowywaniu uzasadnień do wcześniej podjętych decyzji.

Powrót do 8-letniej podstawówki może wpłynąć na zmniejszenie mobilności społecznej.

Pomysł likwidowania gimnazjów zaczął się od diagnozy, że nauka w liceach trwa zbyt krótko, co jest prawdą, ale istnieją różne sposoby by temu zaradzić.

To jednak zdaje się sprzyjać innemu priorytetowi tego rządu, czyli podtrzymaniu społecznego potencjału wsi. Małe wiejskie szkoły to przecież oczko w głowie rządu, a gimnazja to najbardziej modernizacyjny i ideowo obcy rządowi element systemu oświaty.

Projekt likwidacji gimnazjów nie jest głównym celem rządu, tyko skutkiem ubocznym wyznawanych priorytetów. Tym bardziej gimnazjów szkoda.

Reklama