„Breakout Tour Symfonicznie”. Rzeszowianie kochają swojego bluesmana [FOTO]

„Poszłabym za tobą do samego piekła” – śpiewała niegdyś Mira Kubasińska. W piątkowy wieczór za muzyką Tadeusza Nalepy rzeszowianie poszli co prawda tylko do filharmonii, ale z pewnością zaryzykowaliby  nawet wycieczkę do czeluści piekielnych, by usłyszeć dobrego, polskiego bluesa.

 

W piątkowy wieczór w Filharmonii Podkarpackiej odbył się niesamowity koncert poświęcony Mirze Kubasińskiej i człowiekowi, który był związany z Rzeszowem, który wytyczył nowe kierunki w muzyce estradowej oraz był niezwykłą postacią muzyki bluesowej nie tylko w Polsce – Tadeuszowi Nalepie.

Okazało się, że ten jedyny w swoim rodzaju artysta, który zmarł 10 lat temu wciąż żyje w sercach mieszkańców stolicy Podkarpacia. „Dzieci kwiaty”, i te bardzo młode, jak i te, nieco dojrzalsze, tak licznie przyszły na koncert upamiętniający twórczość Nalepy i Kubasińskiej, że zabrakło nawet miejsc siedzących i słuchacze musieli siedzieć na schodach.

Nalepa oszczędnym artystą

Na koncercie, oprócz Piotra Nalepy, który prezentował się z gitarą na scenie, pojawili się również Grażyna Nalepa, druga żona artysty oraz Czesław Nalepa, brat. Koncert poprowadził Jan Chojnacki – popularyzator blues, prezenter, wydawca, dziennikarz muzyczny, który prowadzi na antenie trzeciego programu Polskiego Radia audycję „Bielszy odcień bluesa”, autor książki „Blues z kapustą”.

Gdy wszedł na scenę od razu z żartem zastrzegł, że nie będzie publiczności przedstawiał ani biografii Miry Kubasińskiej, ani Tadeusza Nalepy, bo wszystko o nich można znaleźć w internecie. Wolał się on podzielić swoim wzruszeniem i niezręcznością, w jakiej się znalazł, prowadząc koncert „Piotr Nalepa Breakout Tour Symfonicznie”.

– Miałem tę przyjemność i przywilej, że znałem osobiście Tadeusza Nalepę i zapowiadałem wiele jego koncertów. Doskonale wiem, jak oszczędnym artystą był  Nalepa, nie tylko w frazie gitarowej, słownej, ale też w  zabieganiu o swój status popularności – mówił Jan Chojnacki.

Dlatego mając tego świadomość Chojnacki swoje zapowiedzi koncertu legendy bluesa ograniczał do dwóch magicznych słów: „Tadeusz Nalepa”. I to wystarczyło. Tu już elektryzowało widownię.

– To, że muszę dzisiaj wygłosić państwu kilkanaście zdań, stawia mnie w tej lekko niezręcznej sytuacji, ale okazja jest tak wspaniała, tak zupełnie nietypowa i tak wzruszająca, że te kilka zdań z siebie wydobywam – mówił Jan Chojnacki.

„Tata idzie”

Dziennikarz mówiąc o wybitnym rzeszowskim artyście podkreślał  m.in. jego charyzmę, ponieważ Nalepa swoją obecnością wzruszał, ale też dawał znać, że jest kimś. Chojnacki wspomniał również jeden z festiwali „Rawa Blues”, który odbywał się w katowickim „Spodku”.

– Jest tam taki ogromny korytarz, który prowadzi do sceny. Gromadzą się zazwyczaj w nim artyści, ich znajomi, narzeczeni, współmałżonkowie. Panuje tam hałas i harmider, mało, kto zwraca uwagę, co się dzieje na scenie – tłumaczył Chojnacki.

– Mam taki obraz w ochach, że wśród tego harmideru nagle otwierają się drzwi od garderoby i wychodzi człowiek niespecjalnie potężnej postury z gitarą w ręku i wówczas gwar milknie. „Tata idzie”, czyli Tadeusz Nalepa, bo tak też nazywali go jego przyjaciele – dodawał i podkreślał, że przecież rzeszowski muzyk jest rzeczywiście ojcem tego wszystkiego, co się potem u nas zaczęło nazywać polskim bluesem, mimo że za bluesmana się  nie uważał tylko za muzyka rockandrollowego.

Ci, którzy mieli okazję z Nalepą współpracować, uważają do dziś, że udało im się otrzeć o coś jedynego w swoim rodzaju, bardzo oryginalnego, ponieważ rzeszowski muzyk stworzył niepowtarzalną metodę „przeszczepiania” tego, co nad Missisipi wyrosło nad Wisłok. Dlaczego Wisłok? Bo sam Nalepa żartował często, ze urodził się nad polską Missisipi.

Musiał wziąć prysznic

Jan Chojnacki podkreślał również, że Tadeusz Nalepa był nie tylko genialnym muzykiem, biznesmenem, ale także cechowało go niepowtarzalne poczucie humoru oraz umiejętność doskonałego puentowania pewnych rzeczy.

Chojnacki wspomniał m.in. takie słowa: „Są tacy, którzy próbują mi radzić co powinienem robić. Najlepiej za moje pieniądze wszyscy  by mi coś poradzili”. Nalepa cenił sobie również gitarzystów, z którymi grał: „Chciałbym znowu zagrać z Leszkiem. On nie goni. Przy nim czuje pewność mówił” – mówił  po jednym z koncertów rzeszowski muzyk.

Tę pewność mogli poczuć również widzowie zgromadzeni w filharmonii, ponieważ na scenie pojawił się Leszek Cichoński, który zagrał na powitanie piękny blues „Dbaj o miłość”, który stała się dla niego hasłem życiowym. Na scenie pojawił się również Robert Lubera, założyciel zespołu Sagitarius, który towarzyszy Piotrowi Nalepie w projekcie „Breakout tour”.

On również podzielił się swoja anegdotką o Nalepie. Pochodziła ona z czasów, kiedy rzeszowski bluesman grał z grupą Dżem. Po powrocie z koncertu, gdy zespół się już relaksował nieco później wrócił Nalepa i mówił: „Wy to macie dobrze, wrócicie  do pokoju i od razu do łózia i spać. „Ty też tak zrobisz przecież” – odpowiedział jeden członek z zespołu Dżem, a Nalepa na to: „Nie, ja będę musiał wziąć prysznic”.

Odziedziczył też dobre nawyki

Oczywiście, podczas koncertu nie mogło zabraknąć syna Miry i Tadeusza – Piotra. – Piotr Nalepa – chłopczyk, który przyszedł w Rzeszowie na świat. Po mamusi i tatusiu odziedziczył nie tylko wygląd i smukłość, ale też dobre nawyki –  gitara, żeby zabrzmiała musi być w rękach nie tylko kogoś, kto umie grać, ale musi być bardzo precyzyjnie nastrojona – mówił  Jan Chojnacki, gdy Nalepa junior  stroił sprzęt.

Kolejnym specjalnym gościem, który zaśpiewał dla rzeszowskiej publiczności był również Piotr Nowak, gitarzysta, wokalista i przyjaciel Tadeusza Nalepy. Podczas koncertu zagrano m.in. „Gdybyś kochał hej”, „Poszłabym za tobą”, „Oni zaraz przyjdą tu”  i kultowe „Kiedy byłem małym chłopcem”.

joanna.goscinska@rzeszow-news.pl

Reklama