– Musimy kochać to, co robimy, bo rezultaty nie będą satysfakcjonujące – mówił w czwartek w Rzeszowie Krzysztof Szczepański, twórca animacji m.in. do „Hobbita”, czy „Króla lwa”.
Sukces – jedni osiągają go ciężką pracą i tym, co słyszymy z tyłu głowy: muszę być najlepszy. Jeszcze inni – pasją, jak np. Krzysztof Szczepański, rzeszowianin z pochodzenia dziś mieszkający w Los Angeles w USA.
To on, mając dziś 39 lat, może się pochwalić tym, że tworzył animację do takich filmów jak: “Gwiezdne wojny: Łotr 1”, “Gwiezdne wojny: Han Solo”, “Księga Dżungli”, “Przygody Tin Tina”, „Hobbit”. Jego animacje zobaczymy także w najnowszym „Królu lwie”, który w polskich kinach będzie miał premierę 19 lipca.
Od dziecka chodziła do kina
O tym, jak Szczepańskiemu udało się osiągnąć tak ogromny sukces opowiadał w czwartek w Wojewódzkim Domu Kultury. Sala widowiskowa WDK była wypełniona po brzegi. Na sali byli głównie młodzi ludzie, ale i nie zabrakło także starszych osób.
Krzysztof Szczepański chodził do Szkoły Podstawowej nr 18 w Rzeszowie, liceum technicznego Zespołu Szkół Mechanicznych, studiował grafikę komputerową w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, po studiach wyjechał z dziewczyną do Warszawy.
Czwartkowe spotkanie zaczął od przedstawienia się, mimo, że wcześniej zapowiedziała go Marta Kraus, szefowa Podkarpackiej Komisji Filmowej. To właśnie na zaproszenie PKF Szczepański pojawił się w WDK. Taki początek nie był przypadkowy. Krzysztof żartował, że za granicą prawie nikt nie potrafi dobrze wymówić jego nazwiska, a na początku nawet imienia. Nierzadko zdarzało się, że mówiono do niego „Krzysrtof Szczepasnki”.
Następnie Szczepański opowiadał, jak rozpoczęła się jego kariera. Od dziecka fascynowały go filmy. Z bratem chodził do kina w obecnym WDK-u i Zorzy. – Potrafiliśmy jeden i ten sam film oglądać nawet po pięć razy. To była nasza pasja – mówił podczas spotkania Krzysztof Szczepański.
Od deskorolki do animacji
Drugą jego pasją z lat dzieciństwa była jazda na deskorolce. Dziś twórca animacji do hollywoodzkich produkcji widzi punkty styczne w zamiłowaniu do jazdy i tym, czym się zajmuje się obecnie zawodowo.
– Jazda na deskorolce zawsze była dla mnie czymś kreatywnym, bo ile jej czasu poświęcałem, taki był później tego efekt – tłumaczył Krzysztof. Tę zasadę wcielił później w życie, gdy wraz z obecną żoną przeniósł się do Warszawy, a wcześniej podjął wspomniane studia w rzeszowskiej WSIiZ.
– Z grafiką miałem tyle wcześniej wspólnego, ile widziałem ją w filmach i grach. To na WSIiZ zainstalowałem pierwszy program graficzny i wtedy w to wszystko się wciągnęłam. Jedyne, co mnie ograniczało, to moja wyobraźnia – wspominał twórca światowych animacji.
Wtedy zaczęło się pierwsze modelowanie, tworzenie struktur, zastanawianie się nad tym, jak prawidłowo powinno odbijać się światło, jak stworzyć ruch, aby był on jak najbardziej naturalny. – Nie myślałem wówczas o karierze, chociaż koleżanka mi wtedy powiedziała: będziesz pracował jako grafik – opowiadał Szczepański.
I tak się zaczęła jego kariera. W Warszawie trafił do małej firmy, pracował przy reklamie, zgłębiał wiedzę o animacji, do 2:00 w nocy siedział nad znalezionymi w sieci tekstami, filmami i tutorialem, aby dowiedzieć czegoś więcej na temat animacji. – Nie myślałem, że to mi otworzy drzwi do kariery. To była moja pasja – opowiadał Krzysztof Szczepański.
Dwie walizki w Nowej Zelandii
W tej pracy twórca animacji nauczy się jeszcze czegoś – dla pracy kreatywnej najgorsze jest zasiedzenie i rutyna. To uświadomiła mu po roku pracy jego koleżanka – o kilka lat starsza od niego. Powiedziała: zobaczysz, za parę lat będziesz w tej samej pracy, będziesz to samo robił. Szczepański tak nie chciał i po trzech miesiącach zmienił pracę.
– Jak czuję, że się nie rozwijam i tracę entuzjazm do tego co robię, to zmieniam pracę – mówi Krzysztof Szczepański.
Bądź na bieżąco.
Obserwuj nas na Google News!I tak przyszedł rok 2009, kiedy na ekrany kin wszedł film „Avatar” Jamesa Camerona. Efekty specjalne do tej produkcji stworzyli specjaliści z nowozelandzkiej firmy Weta Digital, którą Szczepański był zafascynowany. To studio znane m.in. z takich produkcji jak “Władca Pierścieni” czy “King Kong”. Rzeszowianin wysłał do nich maila z aplikacją.
Już stracił nadzieję na spełnienie marzeń. Tymczasem przyszła odpowiedź: bierzemy cię do „Hobbita”. – Trzeba było się więc spakować w dwie walizki, resztę sprzedać i pojechać do Nowej Zelandii. Tuż po wylądowaniu u nich była zima, a u nas lato – wspominał Szczepański. W Wellington, stolicy Nowej Zelandii, doznał ogromnego szoku kulturowego, ale ludzie byli bardzo mili. – Czuliśmy się tam, jak w domu – mówił Krzysztof.
Zamknięci w pomieszczeniu
Nikt nie był w stanie wymówić jego nazwiska i imienia. Pracę nad „Hobbitem” rzeszowianin zaczął w dziale „Previs Departament”, czyli tam, gdzie powstają pierwsze szkielety filmu. – Mieliśmy dużo kreatywnej swobody. Nad animacją pracowało wówczas 8-10 osób, główne sceny wymyślały cztery – mówił Krzysztof Szczepański.
Zajmowali się głównie scenami akcji – są najtrudniejsze i najbardziej kosztowne.
Po roku pracy w preprodukcji ruszyła produkcja, czyli kręcenie filmu. W przypadku „Hobbita”, ta część pracy nad filmem okazała się szczególnie wymagająca. – Jeśli mieliśmy w tym samym ujęciu ludzi i krasnoludy, to należało ich odpowiednio przeskalować, a przy tym było zawsze mnóstwo pomyłek. Spędzało mi to sen z powiek – wspominał Szczepański.
– Dla nas, jako „previs”, ciekawym doświadczeniem było to, że robiliśmy film zamknięci w jakimś pomieszczeniu w Nowej Zelandii, a później armia ludzi na planie pracowała nad tymi samymi scenami – opowiadał Krzysztof.
Jedna złota zasada
Kolejnym etapem tworzenia filmu była postprodukcja. Wówczas część osób z „previsu” trafiło do Animation Departament, gdzie robiło się finalną animację. – Tu dopracowywało się wszystkie detale. Ten proces jest o wiele wolniejszy – tłumaczył rzeszowski animator.
Gdy trafił do „animacji”, zdał sobie sprawę, że mimo, iż zawsze chciał pracować w tym dziale to tak naprawdę „previs” jest miejscem całej kreacji. – I to jest zabawa. W „animacji” czujesz się, jakbyś był naprawdę w pracy. Ciężkiej pracy. Plusem tego działu jest to, że moja praca jest rzeczywiście na dużym ekranie – mówił Krzysztof Szczepański.
Pracując nad „Hobbitem” Szczepański nauczył się też jeden złotej zasady, która obowiązuje przy tworzeniu każdego filmu: 80 procent filmu robi się przez ostatnie 20 procent czasu.
Krzysztof Szczepański, po przygodzie z „Hobbitem”, postanowił zobaczyć, jak wygląda życie w kalifornijskim Berkeley w USA, gdzie przez rok pracował z legendą animacji Philem Tippettem, bliskim współpracownikiem Stevena Spielberga przy kultowym filmie „Park Jurajski”. – Bardzo chciałem go poznać. Praca z nim była bardzo ciekawym doświadczeniem – wspominał rzeszowianin.
Kochać to, co robimy
Następnie Szczepański przeprowadził się do kanadyjskiego Vancouver, gdzie pracował w legendarnym Industrial Light and Magic. Tam powstały efekty specjalne do „Gwiezdnych wojen” końcówki lat 70. – Zajmowałem się problematycznymi sekwencjami. Jak nie było pomysłu na daną sekwencję, to ona wówczas lądowała na moim biurku – mówił Krzysztof.
W Industrial Light and Magic przepracował rok. Potem przyszła propozycja od Andy’ego Jonesa, który zaprosił Szczepańskiego do pracy nad „Królem lwem” (polska premiera – 19 lipca br.). – Jestem bardzo zadowolony i dumny z tego, co udało nam się zrobić – twierdzi Krzysztof Szczepański, który nad „Królem lwem” pracował przez ostatnie dwa lata.
Krzysztof Szczepański obecnie mieszka w Los Angeles. – Pasja to klucz do sukcesu. Musimy kochać to, co robimy, bo rezultaty nie będą satysfakcjonujące – poradził uczestnikom czwartkowego spotkania w WDK.
joanna.goscinska@rzeszow-news.pl